Pobiegłam prosto do swojego pokoju nie dlatego, że zdenerwowałam się tym wszystkim, tylko dlatego, że czułam okropny ból. Który już dobrze znałam, czuję że zaraz znowu wybuchnę i kogoś zabiję, nie naliczę już ile osób ucierpiało przeze mnie. Na szczęście mieszkam na pierwszym piętrze, a nie wyżej i że mieszkam na krańcu miasta zaraz obok lasu. Wyskoczyłam przez okno i pobiegłam do lasu. Głowa mi pękała i ledwo co mogłam biec. "Wytrzymaj tylko do lasu, w lesie się przemienisz, może kogoś zabijesz i wszystko minie."
W lesie nadal się nie przemieniam, może tu się kręcić jeszcze trochę ludzi, więc pobiegnę bardziej na środek lasu ledwo trzymając się na nogach. Ból staje się nie do zniesienia, nigdy tak długo nie wstrzymywałam przemiany, bo kiedy mnie to spotykało w szkole to nie było z tym problemu, ponieważ miałam od Evy i lekarza zwolnienia z powodu "nagłych napadów gniewu i paniki". Oczywiście lekarza psychiatry.
Wreszcie znajduję się na tyle daleko od drogi, aby się przemienić. Padam na ziemię i przemieniam się przy czym nadal mnie wszytsko boli. Wyje na tyle głośno, że pewnie pobudziłam wszystkie wilki. Dobra nie przeceniajmy moich umiejętności, było to w miarę cichie wycie. Zanim jeszcze zdążę się podnieść i siać strach w mieście poprzez tajemnicze zabójstwa, słyszę jak ktoś warczy nad moją głową. Może te wycie jednak było głośne? Nie wiem, ale w ten sposób wilkołaki zaczynają walkę. Powoli się podnoszę, aby zaatakować przeciwnika (z tego co zauważyłam był to mężczyzna w wieku ok. 20 lat, Beta z niebieskimi oczami) a już uderzam z całej siły o najbliższe drzewo. Nie no, gość przesadził, jak on kobiety traktuje!? Zaraz mu się dostanie. Podnoszę się, a on zbliża się w moją stronę, chyba myślał, że jestem słaba. Podnoszę na niego wzrok, a on staje jak wryty.
-Clove.
-Co? -On chyba powiedział moje imię, co? Myślę że to Derek.
-Clove, siostro. -Tak, to chyba Derek. -Pamiętasz mnie?
-Derek.
-Tak. -Dobra zrobiło się niezręcznie. Chyba powinnam przyjechać tu dziś z Charlotte, a nie zapoznawać brata podczas walki.
-I tak dla przypomnienia to nie mam za bardzo za co cię pamiętać, jakim cudem wiesz, że to ja?
-Clove. Oczy. Fioletowe.
-A! No tak, zapomniałam.
-Wracaj do domu, w ostatnim czasie jest tu niebezpiecznie. -Mówi obojętnym tonem Derek. Czyli radość z poznania siostry już minęła?
-Nie mogę. -Odpowiadam. -W domu okropność, bo jak się śmiesznie okazało moi "rodzice" są płatnymi zabójcami, a nie dość, że głowa mnie boli jakby zaraz miała wybuchnąć i czuję, ze zaraz zemdleję, to ci przypominam, iż uderzyłeś mnie z całej siły o drzewo. Dzięki Derek!
-Jak chcesz to możesz u mnie przenocować, ja cię nie zabiję. -Znowu obojętnie odpowiada Derek, a ja upadam na ziemię, tak nie trafnie, że uderzam się w głowę o korzeń.
Budzę się w ciemnym pomieszczeniu z podłogą ze starych desek. Nie ma tu wiele rzeczy, widzę tylko kanapę, na której ja leżę, stary fotel i tyle. Prostuję się i siadam, moje buty leżą na ziemi. Do pokoju wchodzi Derek.
-Widzę, że się już obudziłaś. -Jest widocznie rozbawiony.
-Z czego się śmiejesz!?
-Spokojnie, spokojnie. -Odpowiada nadal śmiejąc się pod nosem. -Po pierwsze makijaż ci się rozmazał, po drugie wieczorem się wywróciłaś, tak że rozwaliłaś sobie głowę z tyłu i zemdlałaś, po trzecie zasnęłaś o 21 a jest 10.
-10!? Muszę iść do szkoły!
-Dobrze, że zostawiłaś w pokoju otwarte okno. Przyniosłem ci byle jakie ciuchy z szafy, torbę i kosmetyczkę. Jeżeli to nie te kosmetyki to sory, nie jestem znawcą. -Cały czas Derek'owi było do śmiechu.
-Już się spóźniłam do szkoły, dzięki. -Powoli zakładam buty i dochodziłam do siebie.
-No halo! Nie wiedziałem czy w ogóle przeżyjesz! Spójrz na kanapę. -Na kanapie było wszędzie pełno krwi. Dotknęłam z tyłu głowy i czułam, że mam całe włosy pozlepiane od krwi. -Czemu to ci się tak strasznie wolno goi?
-A bo ja wiem?
-Poczekaj, przyniosę ci coś. -W tym czasie, kiedy Derek poszedł przynieść mi te "coś" sięgnęłam po telefon do mojej torebki i napisałam SMS-a do Charlotte o treści: Miałam pewien wypadek. Możesz przyjść do mnie po lekcjach i podać mi co robiliście? Mój adres [...].
Derek wrócił do pokoju z jakimś wisiorkiem z księżycem.
-Był to naszyjnik naszej mamy. Stabilizuje moc i będziesz to bardziej kontrolować oraz szybciej się od niego goją rany. Mama miała trochę znajomości. -Dal mi to do ręki, a ja na niego zerknęłam, a potem na naszyjnik. Przez chwilę obracałam go w palcach. Jedyne co pamiętam o mamie to, że zamieniała się w wilka i zawsze jak mnie przytulała na dobranoc, pokazywała swoje prawdziwe oczy. Do tej pory nie wiem czemu. Wreszcie go założyłam a Derek mi się przyglądał. Kiedy założyłam naszyjnik popatrzyłam jeszcze raz na plamę krwi na kanapie i dotknęłam włosów.
-Łazienka na górze. -Powiedział Derek.
-Ale na górze nie ma dachu...
-Nie we wszystkich miejscach. -Odpowiedział i rzucił mi torbę z ubraniami. -Ręcznik też tu masz.
Kiedy wzięłam prysznic, zeszłam na dół do brata, który miał mnie odwieźć do domu, ale zajechaliśmy jeszcze na stację zatankować i po kawę. Ale znając mnie to zawsze narobię kłopotów, coś popsuje lub mam po prostu pecha. I tak też było tym razem. Kiedy weszłam do sklepu na stacji benzynowej po latte z odtłuszczonym mlekiem dla mnie i espresso dla Derek'a i czekałam na kawę obok mnie w kolejce stanął Chris i Victoria Argent, dwójka łowców, którzy mnie świetnie znają jak i nienawidzą. Co działa w obie strony. Młody facet wreszcie zrobił kawy, które zabrałam i chciałam jak najszybciej uciec, aby uniknąć konfrontacji z Argent'ami.
Ale znając Clove, to jej się to nie uda.
Zaczęłam iść szybszym krokiem i pójść za budynek stacji w nadziei, że mnie nie znajdą ani nie dogonią. Już myślałam, że bezpiecznie wyjdę z sytuacji, kiedy Chris Argent wyszedł z drugiej strony, a Victoria z mojej strony. Chris podszedł do mnie i zapytał:
-Wiemy, że jesteś alfą. -Chwila, chwila. Co?
-Można dokładniej? Nie za bardzo wiem czym jestem. -Ręką pokazałam oczy. -Mam leciutki problem. Może wy mi wyjaśnicie za co zabiliście moją siostrę, hm? -Popatrzyli się po sobie i nadal czekałam na odpowiedź.
-To nie my zabiliśmy Laurę, zrobił to alfa, na ciele miała zadrapania od wilkołaka. -Widać było, że trochę się już zaniepokoili. -Ty wróciłaś do Beacon Hills, myśleliśmy, że to ty.
-Nawet jak nie ty jesteś alfą to i tak jesteś nam nie potrzebna. -Victoria Argent wyciągnęła pistolet z kulkami z tojadem. -Era Hale'ów dobiega końca. Został jeszcze kochany braciszek Derek i wujek Peter. Z nimi będzie łatwo tak jak i z tobą. -Victoria już naciskała spust kiedy Derek rzucił się jej na szyje i ją przewrócił.
-No nie wiem czy będzie tak łatwo. -Powiedział z sarkastycznym uśmieszkiem na twarzy. -A to... już ci nie będzie potrzebne. -Zabrał Victorii pistolet a w tym czasie Chris próbował wyciągnąć swój, a ja szybkim ruchem zabrałam mu pistolet i roztrzaskałam w dłoni na drobne kawałeczki. Wszyscy na mnie patrzyli z podziwem i zaskoczeniem. Dla mnie to nie nowość, wiem że jestem silniejsza niż inne wilkołaki.
-Powodzenia następnym razem. -Puściłam oczko do Chris'a po czym razem z Derek'iem odeszliśmy z miejsca 'sprzeczki'.
-Masz moją kawę? -Zapytał Derek.
-Właśnie zaatakowali mnie łowcy, a ty się pytasz czy mam twoją kawę? -Derek pokiwał głową i uśmiechnął się do mnie. -Tak, mam twoją kawę.
-Clove, przyzwyczaj się to Beacon Hills, nie Seattle. Chociaż Seattle raczej nie jest bezpiecznym miejscem, co?
-Łazienka na górze. -Powiedział Derek.
-Ale na górze nie ma dachu...
-Nie we wszystkich miejscach. -Odpowiedział i rzucił mi torbę z ubraniami. -Ręcznik też tu masz.
Kiedy wzięłam prysznic, zeszłam na dół do brata, który miał mnie odwieźć do domu, ale zajechaliśmy jeszcze na stację zatankować i po kawę. Ale znając mnie to zawsze narobię kłopotów, coś popsuje lub mam po prostu pecha. I tak też było tym razem. Kiedy weszłam do sklepu na stacji benzynowej po latte z odtłuszczonym mlekiem dla mnie i espresso dla Derek'a i czekałam na kawę obok mnie w kolejce stanął Chris i Victoria Argent, dwójka łowców, którzy mnie świetnie znają jak i nienawidzą. Co działa w obie strony. Młody facet wreszcie zrobił kawy, które zabrałam i chciałam jak najszybciej uciec, aby uniknąć konfrontacji z Argent'ami.
Ale znając Clove, to jej się to nie uda.
Zaczęłam iść szybszym krokiem i pójść za budynek stacji w nadziei, że mnie nie znajdą ani nie dogonią. Już myślałam, że bezpiecznie wyjdę z sytuacji, kiedy Chris Argent wyszedł z drugiej strony, a Victoria z mojej strony. Chris podszedł do mnie i zapytał:
-Wiemy, że jesteś alfą. -Chwila, chwila. Co?
-Można dokładniej? Nie za bardzo wiem czym jestem. -Ręką pokazałam oczy. -Mam leciutki problem. Może wy mi wyjaśnicie za co zabiliście moją siostrę, hm? -Popatrzyli się po sobie i nadal czekałam na odpowiedź.
-To nie my zabiliśmy Laurę, zrobił to alfa, na ciele miała zadrapania od wilkołaka. -Widać było, że trochę się już zaniepokoili. -Ty wróciłaś do Beacon Hills, myśleliśmy, że to ty.
-Nawet jak nie ty jesteś alfą to i tak jesteś nam nie potrzebna. -Victoria Argent wyciągnęła pistolet z kulkami z tojadem. -Era Hale'ów dobiega końca. Został jeszcze kochany braciszek Derek i wujek Peter. Z nimi będzie łatwo tak jak i z tobą. -Victoria już naciskała spust kiedy Derek rzucił się jej na szyje i ją przewrócił.
-No nie wiem czy będzie tak łatwo. -Powiedział z sarkastycznym uśmieszkiem na twarzy. -A to... już ci nie będzie potrzebne. -Zabrał Victorii pistolet a w tym czasie Chris próbował wyciągnąć swój, a ja szybkim ruchem zabrałam mu pistolet i roztrzaskałam w dłoni na drobne kawałeczki. Wszyscy na mnie patrzyli z podziwem i zaskoczeniem. Dla mnie to nie nowość, wiem że jestem silniejsza niż inne wilkołaki.
-Powodzenia następnym razem. -Puściłam oczko do Chris'a po czym razem z Derek'iem odeszliśmy z miejsca 'sprzeczki'.
-Masz moją kawę? -Zapytał Derek.
-Właśnie zaatakowali mnie łowcy, a ty się pytasz czy mam twoją kawę? -Derek pokiwał głową i uśmiechnął się do mnie. -Tak, mam twoją kawę.
-Clove, przyzwyczaj się to Beacon Hills, nie Seattle. Chociaż Seattle raczej nie jest bezpiecznym miejscem, co?
-Kim jest alfa? -Odezwałam się po chwili ciszy. Derek na mnie spojrzał wystraszonymi oczami. Oho, szykują się kolejne kłopoty.
-Też bym chciał to wiedzieć. -Powiedział i wsiadł do samochodu.
-Też bym chciał to wiedzieć. -Powiedział i wsiadł do samochodu.
W samochodzie niewiele rozmawialiśmy z Derek'iem. Podwiózł mnie do domu, w którym jak zawsze było pusto.
-Wejdź przez okno, nie wiedziałem gdzie są klucze.
-Żarty sobie robisz? -Nie mam raczej w zwyczaju wchodzić do domu oknem. Poza tym wokoło są sąsiedzi. -Nie będę wchodziła do własnego domu oknem.
-Pomogę ci, chodź. -Derek wspiął się w mniej niż minutę na mój balkon, który był uchylony. No tak, przecież w poprzednią noc nim wyskakiwałam do lasu, a Derek stwierdził, że otwarty może się przydać, a Eva i John... szkoda mówić. Derek podawał mi rękę z balkonu i łapał torbę, która mu wrzuciłam oraz dawał wskazówki jak wejść. Chociaż zajęło mi to chwilkę dłużej niż Derek'owi to wreszcie byłam w swoim pokoju. Derek niczego nie powiedział i wyszedł z pokoju. Znowu balkonem.
Obejrzałam się po moim pokoju. Duże łóżko z białą ramą na której walały się sterty przeróżnych poduszek. Tablica korkowa z mnóstwem zdjęć z moimi przyjaciółmi ze Seattle. Poukładane w stosy książek obok łóżka. Plakat Arctic Monkeys, mojego ulubionego zespołu. Różowo-białe pudło z płytami. Kwiaty na parapecie. Leżący na biurku biały Macbook. Naszykowany na krześle strój na imprezę urodzinową Lydii. URODZINY LYDII. ZAPOMNIAŁAM. Dobra, spokojnie jest dopiero 13, impreza jest o 19. Zdążę coś kupić. Podeszłam do łóżka i sięgnęłam za książki po moje ukochane papierosy. Podeszłam do balkonu, który otworzyłam na oścież i zapaliłam papierosa. Zaraz usłyszałam dzwonek do drzwi. Zeszłam na dół nie zgaszając papierosa, wszystko się wywietrzy do powrotu rodziców. Za drzwiami stała Charlotte.
-Zerwałaś się z lekcji? -Zapytałam jednocześnie ją zapraszając do środka. Popatrzyła się na papierosa. -Chcesz?
-Pewnie.
-Nie odpowiedziałaś mi na pytanie.
-Nie zerwałam się z lekcji, puścili nas godzinę wcześniej bo nie było babki od angielskiego.
-Jedziesz ze mną kupić Lydii jakiś prezent?
-A właśnie miałam dziś śmieszną sytuację. -Zaczęła mówić Charlotte, przy czym włączyła telewizje i usiadła na kanapie. -Martin mnie zaprosiła na swoje urodziny, wiesz?
-Podobno się nie lubicie.
-Powiedziała tak: "Przyjaźnisz się z Clove, moją przyjaciółką, to ja przyjaźnie się z tobą".
-Serio? Nie sądziłam, że jesteśmy przyjaciółkami, no ale...
-No widzisz.
-Idziesz?
-No idę, jak już mam okazję do imprezy i do tego, aby ciebie lepiej poznać, to pójdę -Wczoraj mi chyba jeszcze groziła, nie? -i mam pretekst do zakupów, bo muszę jej kupić prezent.
Zdziwiłam się, bo z Charlotte świetnie się bawiłyśmy. Czułam się z nią tak...miło. Miło to chyba dobre określenie. Dużo żartowałyśmy, przymierzałyśmy ubrania, (wyszło, że oprócz prezentu dla Lydii kupiłam jeszcze perfumy, koszulę i sukienkę) poszłyśmy na pizzę i wróciłyśmy do mnie, aby się przygotować. Charlotte wyglądała cudnie miała prześliczne szorty i obiecała mi, że kiedyś mi je pożyczy. Mniejsza z tym. W międzyczasie jak się malowałyśmy to się zapytała czemu mnie dziś nie było. Opisałam jej wszystko co się działo od mojego powrotu do domu, aż do wizyty na stacji benzynowej, Pomijając moje umawianie się ze Stiles'em, zrobię jej niespodziankę. Kilka minut po tym, jak się wyszykowałyśmy zadzwonił dzwonek do drzwi. Stiles. Kiedy razem z Charlotte otworzyłyśmy drzwi, Stiles mnie pocałował na przywitanie. Charlotte się tylko na nas popatrzyła dwuznacznym spojrzeniem i powiedziała:
-Wiedziałam, tak się uczy wspólne uczenie 'chemii'.
Na imprezie nie było najgorzej. Wszyscy przyszli bardzo przyszykowani i niektórzy jeszcze przed wejściem pijani. Oczywiście Pan Scotty McCall i słodziutka łowczyni Allison przyszli razem, od pierwszej lekcji było widać, że wpadła mu w oko, ale no cóż nasz młody wilkołak musi mieć problemy, bo jest pełnia. Chciałam poprosić Charlotte o pomoc, ale ona już była nieźle upita, więc musiałam sam kontrolować sprawę. Nie bawiłam się cały czas ze Stiles'em z czego nie było mi jakoś mega przykro.
Scott zaczął ze strachem patrzeć w ogrodzenie praktycznie za moimi plecami, po czym złapał się za głowę zaniepokojony. Obróciłam się i zobaczyłam Derek'a. Wiedziałam. Podeszłam do Derek'a który zniknął za ogrodzeniem przywołując mnie ręką, na co przeskoczyłam ogrodzenie i podbiegłam do niego.
-Jest pełnia. -Powiedział patrząc raz na mnie, a raz na imprezę, gdzie był Scott.
-Woah, gratuluję spostrzegawczości. -Popatrzył się na mnie jakby nie zrozumiał sarkazmu. -Wiem, zerkam na Scott'a od czasu do czasu. Niezły ubaw.
-Jak z tobą wczoraj.
-To nie była pełnia tylko złość!
-Nieważne. I tak tu będę, aby na was zerkać czy nie dostaniecie szału i nie pozabijacie wszystkich. -Pokiwałam tylko na zrozumienie głową i wróciłam na imprezę.
Przy stole przy basenie stał Jackson, którego Lydia Przylepa wreszcie chyba zostawiła. Jackson się na mnie popatrzył i uśmiechnął.
-Jednak przyszłaś? -Zapytał zadowolony.
-Mówiłam, że przyjdę. Cieszysz się, że przyszłam?
-Oczywiście, że tak. -Ooo, jak słodko się uśmiechnął. Z taką twarzą mógłby być modelem Abercrombie&Fitch. -Chcesz piwo? -Pokiwałam głową na tak, a Jackson podał mi plastikowy czerwony kubek z piwem.
-A gdzie zniknęła Lydia?
-Padła już, to nie nowość, że jako jedna z pierwszych opuszcza swoje własne imprezy, a tym bardziej urodzinowe. -Oboje się zaśmialiśmy.
Z Jackson'em rozmowa mi szła płynniej niż ze wszystkimi w szkole i tak się czułam tylko z nim i Charlotte. Oczywiście w sensie przyjacielskim. Świetnie się bawiłam z Jackson'em na imprezie i jako jeden z niewielu nie pytał się o moją 'super' rodzinę. Prawie pod koniec mojego wyjścia z imprezy wrzuciłam Jackson'a do basenu w ubraniu, a kiedy się z niego nabijałam, on mnie pociągnął z łydkę i wpadłam za nim do wody. Niestety jak zawsze, coś się musi popsuć. Telefon od kochanej 'mamusi'. Przeprosiłam Jackson'a i wybiegłam z imprezy.
-Gdzie ty jesteś, Clovie?
-Um, po pierwsze nie mów do mnie 'Clovie', bo tego nienawidzę, a po drugie to na imprezie.
-A może byś mnie o tym powiadomiła?
-Po co jak już wracam?
-Jesteś nie do wytrzymania. -Ja? Dobra, nieważne. Rozłączam się i wlokę się powoli do domu.
Jest pełnia, co już wcześniej wspominałam i słyszę krzyki z opuszczonego magazynu. Scott. Wbiegam do magazynu i oglądam się dookoła, wytężając słuch. Jest! Na dole! Zbiegam po schodach, wiodących do jakiegoś jeszcze mniejszego magazynku i z całej siły otwieram zamknięte na zamek drzwi. To nie Scott, ale co to do cholery jest? Czemu ten zielony gościu jest uderzany przez tego drugiego? I co tam robią strzały? WILKOŁAK I ŁOWCA? Pomagać czy zwiewać? Pomogę. Przemieniam się tak tylko w połowie, czyli oczy, pazury i zęby i wyję, aby zwrócić uwagę. Ale ten wilkołak jest usypiany przez strzykawkę. Tojad? Nie, raczej nie. Ten łowca patrzy się na mnie i strzela strzałą w nogę. Serio? Strzałą w nogę wilkołaka w pełnię? Bez problemu wyciągam strzałę i podciągam nogawkę moich dżinsów. Zielony oszołomiony patrzy na ranę która zaczyna się goić.
-Poplamiłeś mi dżinsy krwią. Tym razem ujdzie, ale wiesz, że w pełnię to się szybciej goi? -Patrzę mu w oczy, które są pełne strachu. -Jezu chłopie, ogarnij się. Pierwszy raz widzę dorosłego łowcę, który boi się wilkołaka.
-Nie wiesz kim jestem? -Patrzy ze zdziwieniem. -I... przepraszam czego? Wilkołaka?
-Nie jesteś łowcą?
-Jestem Oliver Queen.
Przeczytane rozdział super tylko małe zdziwienie było że mamy tu Olivera z Arrow
OdpowiedzUsuń