Zapisy do cheerleaderek były naprawdę zapisami. Żadnego treningu tylko kto chce być ten jest. Trener pytał się, kto chce zostać kapitanem, na co podniosłam rękę i jestem. Bum! Teraz skorzystam z okazji i popatrzę jak McCall popisuje się umiejętnościami wilkołaka. Na trybunach są jeszcze Allison i Lydia (Allison, córka łowcy, która okazuje się być fajna i Lydia Martin, która mnie mniej denerwuje) więc pomyślałam, że usiądę z nimi. Zanim jeszcze zdecydowałam się usiąść obok nich Stiles mnie zawołał, abym usiadła razem z nim na ławce rezerwowych.
-Cześć, ta nauka po lekcjach jeszcze aktualna? -Chyba zbyt często dziewczyny nie bywały jego gośćmi, bo za każdym razem jak go widziałam po chemii to o to się pytał.
-Tak, a czemu miałabym zmienić zdanie?
-No wiesz, Jackson trochę chyba do ciebie zagaduję, a jakby dziewczyna miała wybór pomiędzy mną a Jacksonem...
-Jackson nie ma przypadkiem dziewczyny?
-O tak, ma i to nie byle jaką.
-Lydię Martin?
-Dokładnie. -Jak ja bym miała taką dziewczynę jak Lydia to jakoś by mnie nie korciło do zarywania do innych dziewczyn. Może z charakteru jest byle jaka, ale z wyglądu? Proszę was. Każda, ale to KAŻDA dziewczyna by chciała wyglądać i ubierać się jak ona. -Ale żaden chłopak, by nie pogardził ładną dziewczyną ze Seattle jak ty. -Powiedział Stiles uśmiechając się nieśmiało do mnie. Nic mu nie odpowiedziałam tylko jak zawsze odwzajemniłam uśmiech. McCall w tym czasie nieźle radził sobie z grą na bramce, teraz była "chwila prawdy" bo Jackson miał rzucać. Wszyscy siedzieli cicho i obserwowali z przejęciem, ale najbardziej chyba nasza czwórka (oprócz graczy było na trybunach chyba z 6-7 osób, ale cicho), czyli Lydia, Allison, Stiles i Ja. Myślę, że Stiles i tak się najbardziej przejmował z czego można wnioskować że McCall nie był najlepszy w Lacrosse, bo jego przyjaciel wyglądał na zaskoczonego. Jackson wykonał zamach i... McCall nie przepuścił bramki! Abym wyglądała na przejętą, bo moim celem jest teraz przyjaźń z tą tajemniczą dwójką, to wstałam i krzyknęłam "Wow!" i zaczęłam klaskać, oraz przybiłam sobie ze Stiles'em piątkę. Chyba ta przyjaźń jak na razie dobrze mi idzie. Muszę się z nimi zaprzyjaźnić, ponieważ McCall raczej jest w czyjejś paczce, a ja muszę, znaczy powinnam być w jakiejś, a tak nie jest.
Mecz przebiegał dalej raczej po stronie Scott'a (tak, przy okazji dowiedziałam się jak ma na imię, przydatne) i jakoś 15-20 minut przed końcem treningu usłyszałam telefon od Charlotte, która zdążyła podać mi swój numer już na pierwszej przerwie. Stiles, który od samego początku siedzi na ławce popatrzył się na mnie bo nie odbierałam telefonu, kiedy zobaczyłam kto to i pokazał skinieniem głowy na telefon. Żeby nie wzbudzić podejrzeń że unikam własnej "przyjaciółki" odgarnęłam włosy za ucho i wstałam.
-Halo?
-No wreszcie odebrałaś! Wiesz bo przyszłam do męskiej szatni na chwilę tylko aby przejść tamtędy na boisko, bo nasza przebieralnia jest już zamknięta i zobaczyłam że jedna z szafek jest otwarta...
-I!? -Domyślałam się już chyba o co chodzi.
-I postanowiłam ją domknąć, nie chciała się ruszyć więc ją szarpnęłam aby uchylić i znowu zamknąć, a w środku jest coś co cię zaciekawi. Możesz przyjść? -Poddenerwowana spojrzałam na Stiles'a, który chyba widział, że się zdenerwowałam tym telefonem. Krzyknęłam do niego że zaraz wracam i pobiegłam do szatni.
-Już idę. -Powiedziałam przez telefon i się rozłączyłam.
Kiedy weszłam do przebieralni w której pomijając wszystko, to śmierdziało trochę bardziej niż w damskiej, nie oszukujmy się, w męskiej potwornie śmierdziało potem, Charlotte stała zasłaniając plecami jedną z szafek.
-Czyja to szafka? -Od razu zapytałam.
-Po książkach w niej zostawionych wnioskuję, że Scott'a McCall'a. -Powiedziała patrząc się na mnie z lekką złością. Przeszła na bok i pokazała mi szafkę. Były na niej ślady wilkołaczych pazurów. -Czy to nie są przypadkiem pazury wilkołaka, hm? -Zacisnęła ręce na piersi i spojrzała na mnie.
-Nie wiem, ch-chyba. Muszę sprawdzić. -Ponieważ nie umiem za bardzo kontrolować przemiany to parę razy próbowałam wyciągnąć pazury, a Charlotte patrzyła się na mnie jak na idiotkę. W końcu mi się to udało i zrobiłam takie same rysy w środku innej szafki. -Chyba to są pazury wilkołaka wiesz? -Charlotte znowu rzuciła mi oskarżycielskie spojrzenie. Chyba wiedziała, że kłamię. Chyba na pewno. W parę sekund byłam przyciśnięta do szafki i trzymana za szyję.
-Wiedziałaś to! Czemu mi nie powiedziałaś? Wiesz, że wczoraj w lesie znaleźli ciało dziewczyny? Hm? Połowy dziewczyny! A kto kroi ludzi na pół? Łowcy! Próbuję cię chronić, bo naprawdę nie chcę, aby kolejni ludzie umierali! A tym bardziej ludzie na których może ci zależeć, bo wiesz kto był tą dziewczyną-wilkołakiem? Laura Hale! Twoja siostra, Clove! -Moja kto? Moja cala rodzina umarła. Co?
-Moja kto, przepraszam bardzo?
-Twoja siostra Laura.
-Moja cala rodzina zginęła w pożarze, tylko ja przeżyłam pamiętasz?
-Co ty mówisz? Nie tylko ty przeżyłaś. Masz nadal brata Derek'a i wujka Peter'a, a do wczoraj miałaś jeszcze siostrę.
-Mama, znaczy ta od adoptowania Eva, mi mówiła, że wszyscy zginęli.
-To chyba cię okłamała, skarbie. -Opuściła mnie na ziemię. Do oczy zaczęły mi napływać łzy. Czemu Eva mi o tym nie powiedziała? Gdybym o tym wiedziała...wiele rzeczy byłoby inne. Może i bym tu mieszkała dłużej? Kto wie co by było. Łza mi spłynęła po policzku. Całe życie, jedna z najbliższych mi osób mnie okłamywała w tak ważnej sprawie. -Przepraszam, nie powinnam była tak na ciebie naskoczyć. Nie płacz Clove, jeszcze ci się makijaż rozmaże. -Charlotte mnie przytuliła i próbowała pocieszyć.
-Chodźmy z powrotem na boisko.
-Wiesz, mam pomysł. Jeżeli chcesz poznać swoją rodzinę, czyli wujka i brata, to pojedź do spalonego domu w lesie. Powinien tam być twój brat, on cię zapozna z wujkiem. Bo wiesz, ten wujek, jest w szpitalu od dnia pożaru. Nie trzyma się chyba najlepiej.
-Nie teraz, nie dzisiaj, nie...chociaż wiesz co? Może jak już się pouczę ze Stiles'em...
-Co zrobisz?
-Zapomniałam ci powiedzieć, że dziś uczę się u Stiles'a chemii.
-Chemii? Ciekawie się zapowiada.
-Charlotte!
-No dobra, dobra. Mów dalej.
-To jak już się z nim pouczę to może bym tam pojechała.
-Pojechać z tobą?
-Nie, dzięki raczej sobie poradzę. -Wątpię, że sobie poradzę z bratem, który nawet nie wie jak wyglądam, a ja jak on, ale chcę pojechać tam sama.
-To ja już jadę do domu. Przypilnuj lepiej Scott'a. Cześć.
-Pa.
Wróciłam z powrotem na boisko. Stiles odetchnął z ulgą kiedy usiadłam.
-Już myślałem, że zwiałaś lub że coś ci się stało, bo wyglądałaś na zaniepokojona tym telefonem. -Uśmiechnął się słodko i popatrzył na mnie. Nie wierzę w to co pomyślałam. Słodko. Nie, nie, nie i jeszcze raz NIE! Stilinski nie jest słodki, jak to pomyślałam. Nigdy!
-Bez torebki? -Zapytałam i się zaśmiałam. -To była tylko moja mama, miała mi coś do przekazania.-Nazwałam Evę mamą. Nie ważne.
-Poczekasz na mnie przed przebieralnią zaraz? Bo już kończymy.
-Pewnie. -Powiedziałam, a Stiles wstał i poszedł do szatni. Zaczęłam zbierać swoje rzeczy i poszłam przed przebieralnie popijając wodą. Wreszcie z przebieralni wyszedł Scott i Stiles.
-Jedziemy? -Zapytał Stiles.
-Jestem swoim samochodem. Może po prostu będziesz jechał a ja za tobą?
-Pewnie.
Wyszliśmy przed szkołę, a Stiles pożegnał się ze Scott'em. Ja tylko powiedziałam mu 'cześć' i nic więcej, nie znamy się aż tak aby mieć długie, ciekawe pożegnania, tak?
Po parunastu minutach byliśmy już pod domem Stiles'a. Nie był to jakoś duży, przepiękny i oszałamiający dom. Był ładny, widać że ktoś o niego dba.
-Abyś się nie przestraszyła taty Szeryfa to od razu mówię, że go nie ma w domu. -Powiedział na żarty Stiles.
-A mama? Pracuje?
-Nie żyje. -Już o wiele smutniej powiedział mi Stiles. Czułam się okropnie, bo uderzyłam go chyba w słaby punkt. W sekundę stał się smutniejszy.
-Przepraszam. -Powiedziałam zmieniając ton na poważniejszy. -Nie chciałam, przykro mi, nie wiedziałam. Moi rodzice, ci prawdziwi, też nie żyją, więc wiem jak się musiałeś poczuć.
-Nic się nie stało, mogłaś nie wiedzieć. Wiem, że twoi rodzice nie żyją. Jesteś od Hale'ów, prawda? Tych od pożaru? -Widać, że nie umiał zbyt wczuwać się w rolę innej osoby, bo jakby coś takiego palnął do kogoś innego, a nie do mnie kiedy jestem już z tym oswojona, to by dostał w pysk.
-Gdybym to nie była ja to byś dostał w twarz za to co powiedziałeś. -Pomyślałam na głos.
-Co? -Stiles wyglądał na zdziwionego.
-Uwierz mi potrafię mocno bić ludzi. Powiedziałabym jeden przypadek, ale boję się, że cię wystraszę, bo dziewczyna nie powinna nikogo bić i się dobrze zachowywać prawda?
-Powiedz ten przypadek! Nie boję się dziewczyn proszę cię. -Śmiał się Stiles.
-Powiedzieć?
-Tak!
-W poprzedniej szkole, w Seattle, byłam zawieszona za to, że pobiłam chłopaka, dokładniej złamałam mu nos.
-Czemu go pobiłaś?
-Wyzwał moją przyjaciółkę od suki.
-Mocne słowa, za to mu złamałaś nos?
-Tak, dla dziewczyn się bardzo liczą takie rzeczy więc sobie uważaj Stilinski! -Zaczęłam się śmiać.
Weszliśmy na górę do pokoju Stiles'a. Próbował mi wytłumaczyć wszystko co mieli, ale nic kompletnie nie rozumiałam z czego bardzo się śmiał i ja sama też, że mam takie braki. Po pewnym czasie zrobiliśmy sobie przerwę i poszliśmy na dół, aby zrobić obiad. Po drodze do kuchni sprzeczaliśmy się czy zrobić spaghetti czy 'pizzę własnej roboty'. Wreszcie zdecydowaliśmy się na spaghetti. bo Stiles powiedział, że Scott kiedyś się rozchorował po jego pizzy. Więcej rozmawialiśmy i się wygłupialiśmy podczas robienia obiadu niż go robiliśmy. Nie wiem jakim cudem, ale miałam starty ser we włosach. Stiles jest naprawdę fajny, nie wiem co mnie do niego zniechęcało. Raczej nie mogłabym się z nim spotykać, ale byłby świetnym przyjacielem, bo można się z nim powygłupiać.
-Jaki typ chłopaków lubisz? -Zapytał nagle Stiles. Jeżeli próbuje coś z tego mieć to mu nie wyjdzie, bo przed chwilą myślałam własnie o tym, że nie byłabym chyba w stanie się z nim spotykać.
-Hmm... -Może by tak opisać Stiles'a? Urządzić taką zabawę uczuciami? Wredne i okropne, ale nie wiadomo co z tego wyjdzie, może jednak mogłabym z nim spróbować? -Zabawni, mądrzy, opiekuńczy i tacy którym można by się było zwierzyć jak najlepszej przyjaciółce. No i przystojni, może nie w typie Jackson'a, ale tacy słodcy. Jak ty. -Powiedziałam i popatrzyłam się na Stiles'a. Wyglądał na bardzo zdziwionego i przerwał krojenie pomidorów.
-Jak ja?
-Tak, jak ty. -Popatrzyłam się Stiles'owi w oczy. Już za późno Clove, nie wycofasz się z tego co powiedziałaś. Zrób, coś szybko zanim rozwalisz całą sytuację. I w tym momencie pocałowałam Stiles'a. Kiedy wcześniej jego mina była zaskoczona, to nie mam pojęcia jaka była ta. Mega super hiper zaskoczona? Nie ważne. Zapadła niezręczna cisza, coś czego nienawidzę.
-Clove? Czy ty, czy ty mnie właśnie pocałowałaś?
-Widzę, że to nowość dla ciebie. -Powiedziałam ze śmiechem, aby przerwać tą niezręczną konwersację i zacząć taką jak wcześniej. Nie żałowałam, że go pocałowałam, ale nie byłam też mega ucieszona. Było to normalne uczucie.
-Nie, n-no skąd. Może trochę. -Stiles też się zaczął śmiać. -Czy to oznacza, że chcesz się ze mną spotykać? Czy co? Nie, nie wiem jak to odebrać. -Był lekko zakłopotany.
-A czy powinno? -Stiles wrócił do krojenia pomidorów, a ja zaczęłam gotować makaron.
-Chyba.
-Dla mnie to właśnie to oznacza. -Uśmiechnęłam się do niego szeroko i na jego twarzy też pojawił się uśmiech. Udało się.
Podczas obiadu omawialiśmy to jak się ubiorę na urodziny Lydii, trochę płytkie rozmawiać o takich rzeczach, ale no cóż, nie miałam jeszcze żadnego stroju przyszykowanego. Jedzenie wyszło w miarę dobre, chociaż z moim 'talentem' kucharskim to i tak cud. Do domu wszedł tata Stiles'a. Szeryf Stilinski. Ten, który rano próbował mi wkopać mandat. Po moim spojrzeniu Stiles chyba to wywnioskował, kiedy jego tata jeszcze nie wszedł do kuchni zapytał:
-Niech zgadnę, już cię zatrzymał?
-Tak, rano.
-Mandat?
-Upomnienie.
-Nie jest tak źle, powiedz dzień dobry.
w tym momencie tata Stiles'a wszedł do kuchnio-jadalni. Popatrzył się na mnie, a potem na Stiles'a.
-Dzień dobry. -Powiedziałam uśmiechając się do Szeryfa.
-Tato, to jest Clove moja... -Stiles zapauzował nie wiedząc jak to określić, chyba nie wiedział czy ma mówić to swojemu tacie. -Moja dziewczyna. -A jednak to zrobił.
-My już się poznaliśmy. Clove Hale? -Pokiwaliśmy głową. -Ale nie wiedziałem, że się spotykacie.
-Niespodzianka?
Jakąś godzinę po tym pojechałam do domu. Eva i John byli już w domu. Może się martwili, może nie, bo dzwonili kilka razy, ale mnie to nie obchodziło. Ominęli tak ważną rzecz, powiedzieli mi, że moja CAŁA rodzina zginęła, a przeżyło kilka osób. Zaraz im zrobię przedstawienie. Odstawiłam samochód i z hukiem zamknęłam drzwi od niego i z wściekłością weszłam do domu rzucając torebkę na blat w kuchni.
-Clove! Możesz przestać tak hałasować?! -Krzyknął do mnie z salonu John, czyli mój 'ojciec'.
-A możecie przestać mnie okłamywać? -Krzyknęłam jeszcze głośniej z wyraźną pogardą. Mówiłam, że urządzę przedstawienie.
-Co proszę?
-Powiedzieliście mi, że wszyscy zginęli w pożarze. To było jedno wielkie kłamstwo i wy o tym wiedzieliście! -Wparowałam do salonu, wymachując rękoma. -Prawda? -Eva głośno westchnęła i z zakłopotaniem spojrzała na John'a. Nie wyglądali na zaskoczonych tylko na nie przygotowanych na ten moment.
-Usiądź. -Jak zawsze ze spokojem w głosie powiedziała Eva.
-Nie!
-Clove, proszę. To więcej niż to. Musimy porozmawiać.
-Teraz? Jesteś tego pewna? -Zapytał zciszając głos John.
-Tak teraz, John. Musimy i tak się dowie.
-Kolejne kłamstwa? Mhm, ciekawie się zapowiada.
-Nie wiemy jak to przyjmiesz, ale będą konkrety. -Eva mówiła bardzo poważnie. -Wiemy kim jesteś. Jesteś wilkołakiem Clove, twoja rodzina też, chcieliśmy cię chronić przed nimi, aż do teraz.
-Chronić nie mówiąc że żyją?! -Znowu krzyczałam.
-Cicho Clove! Daj jej skończyć! -Krzyknął John, jak zawsze ja podniosłam brwi i spojrzałam na niego wzrokiem, który by mógł zabijać. Do czego oni zmierzają? I skąd oni wiedzieli? Jak?
-Nie jesteśmy tylko sprzedawcami broni. -Czy oni są łowcami? Nie, jeżeli byliby nimi już bym nie żyła. No tak. -Jesteśmy czymś w stylu płatnych zabójców.
-Czego przepraszam?
-Płatnych zabójców. Tylko, że istot supernaturalnych i sami wybieramy kogo zabijemy, taka jakby praca. Zabijamy tych co zagrażają innym.
-Jak łowcy.
-Nie, łowcy zabijają wszystkie wilkołaki, rzadko kiedy ktoś się teraz stosuje do ich kodeksu.
-A u was się stosują?
-Większość.
-A wy?
-Jakbyśmy się nie stosowali już byś nie żyła. -Powiedział jak zawsze kwaśno John.
-Nadal nie wiem czemu nie powiedzieliście mi o mojej rodzinie.
-Jeżeli byłaby razem cała żyjąca rodzina Hale'ów to by się źle skończyło. Jak zawsze. -Znowu odezwał się John.
-Poznam ich, dopóki jeszcze ta dwójka żyje.
-Po to się tu sprowadziliśmy. -Odezwała się wreszcie Eva, a nie John.
-Poznam ich. Zobaczycie i nie będzie wam do śmiechu. -Powiedziałam i wyszłam z salonu.