czwartek, 2 lipca 2015

Creatures of the night. - Prolog.

-Nie będą zadowoleni, że z tobą przyjechałam. Chyba nawet cię nie znają. -Mówię bawiąc się pasmem włosów.
-I tak zaraz pojadę. Poza tym nie powinnaś w ogóle przyjeżdżać po tym jak cię potraktowali.
-To ostatni rok wiesz...planujemy studia i żegnamy się ze wszystkimi.
-Tak czy inaczej potraktowali cię ozięble nawet cię nie wysłuchując. -Mówi Barry i zresztą ma rację. Musiałam wyjechać z miasta na sześć ponad sześć miesięcy, bo sami tego chcieli, a teraz dzwonią i proszą abym przyjechała. Mam co do tego mieszane uczucia, ale to w końcu moi przyjaciele, a ja jednego próbowałam praktycznie zabić. To naprawdę okropnie brzmi. Pomagałam zabić Scott'a. Widzę już tablicę 'rezerwat Beacon Hills'. I czuję jak mi powoli żołądek podchodzi pod gardło. Serio boję się tego spotkania. Barry spogląda na mnie kiedy kurczowo zaciskam pięść i wyglądam przez okno. A może to podstęp i tak naprawdę mi nie wybaczyli?
-Ej, nie masz się czego bać, Clove. -Mówi jak zawsze spokojnym głosem Barry. -To twoi przyjaciele, może i zachowali się podle, ale zawsze ci wybaczą. 
-Tylko nie wiem czy ja im wybaczyłam.
Podjeżdżamy pod umówione miejsce i pierwsze co rzuca mi się w oczy to Stiles. Mój kochany Stiles. Na sam jego widok mam już praktycznie łzy w oczach. Skrzywdziłam go tyle razy i miałby mi wybaczać? Teraz mam Barry'ego on pewnie znowu ma Malię, ale pytanie brzmi czy oboje jesteśmy z tego powodu szczęśliwi? Bo każdy kto nas bliżej zna może stwierdzić, że nie. Wszyscy kierują wzrok na samochód, nawet przykuty do drzewa Liam, nie wiedzą kto z niego wysiądzie oprócz mnie, bo nie wiedzą gdzie i z kim się podziewałam. Czuję na sobie wzrok wszystkich tutaj kiedy wysiadam z samochodu. Barry też.
-To kiedy przyjedziesz mnie odwiedzić? -Mówi i łapie mnie za biodra i przyciąga do siebie. Ja chichoczę i odpowiadam.
-Chyba kiedy ty przybiegniesz? -Nasze usta się do siebie zbliżają, aż w końcu stykają. To inne uczucie niż przy każdym moim pocałunku ze Stiles'em, przy Barry'm czuję się bezpiecznie, a jego usta przypominają mi jego troskę o mnie. Nie wiem jak bez niego wytrzymam choćby jeden dzień. Nie chcę go opuszczać. 
-Kiedy tylko będziesz mnie potrzebować, będę. -Mówi i wsiada do samochodu, a ja zdezorientowana wgapiam się w samochód i ze smutkiem patrzę jak odjeżdża. Kiedy widzę już tylko tylne światła samochodu odwracam się i mówię do Scott'a, Stiles'a i Liam'a.
-Hej, jak tam?
-Nowy kochaś? -Krzyczy z tyłu Liam.
-Cicho siedź. -Upomina go lekko wkurzony Stiles. Już nie patrzy na mnie jak wcześniej, on próbuje mnie rozszyfrować i przeczytać na wylot. Każdy mój ruch, każde moje słowo, każde moje spojrzenie. Stracili do mnie zaufanie co już było pewne. -Gdzie mieszkałaś w tym czasie? Jeżeli oczywiście chcesz nam powiedzieć.
-W Central City. -Odpowiadam bez wahania. 
-I tam poznałaś tego...faceta? -Pyta Scott. -Ile on ma lat? Kto to jest?
-Tak, mieszkałam u niego. To był mój przyjaciel, teraz chłopak, Barry Allen. Ma 21 lat, jest naukowcem kryminalistycznym na CCPD.
-CCPD? Central City Police Department? -Pyta Stiles. -To chyba nieźle, nie?
Wzdycham tylko, bo nie miałam zamiaru opisywać panom ciekawskim mojego całego życia. Trudno.
-Jak tam Liam? -Krzyczę odwracając się. 
-Nadal nie chcą mnie puszczać podczas pełni. Zgrywają rodziców.
-A czujesz się dobrze? -Pytam. -Pokaż ręce. -Liam pokazuje mi swoje lekko zakrwawione dłonie. -Nie jest tak źle. -Podchodzę do niego bliżej i zdejmuję łańcuchy. -Tylko obiecaj mi, że nie zrobisz nic głupiego.
-Obiecuję.
-Co ty właśnie zrobiłaś? -Pyta Scott.
-On się musi przecież jakoś nauczyć sam przetrwać. W razie co to mam najszybszą na świecie pomoc, uwierzcie mi. 
-Zmieniłaś się. -Mówi Stiles. -I to nie chodzi i charakter tylko o wygląd. Wyglądasz jak...
-Charlotte. -Kończy Scott -Poradziłaś sobie jakoś?
-Nie za bardzo. To było już za wiele. Jedziemy do tej szkoły?
-Jasne. -Mówi Stiles.
***
 ***

piątek, 26 czerwca 2015

MAŁA PRZERWA

      Więc tak, przepraszam że długo nic nie publikowałam, ale piszę długie rozdziały, a ostatnio nie miałam czasu na ich kończenie. Postanowiłam więc, że napiszę kilka rozdziałów i później co tydzień będę je udostępniać pisząc w tym czasie następne. Ale do tego trzeba mieć trochę czasu, więc zrobię małą przerwę, nie mogę stwierdzić jak długą.
WIĘC PROSZĘ NIE PRZESTAWAJCIE OBSERWOWAĆ MOJEGO BLOGA NIEDŁUGO ZNOWU ZACZNĄ SIĘ POSTY, DZIĘKUJĘ HAHA

******

Clove Hale, Queen of Wolves and Queen of fucking everything guys:)))

piątek, 15 maja 2015

Green.






     Pobiegłam prosto do swojego pokoju nie dlatego, że zdenerwowałam się tym wszystkim, tylko dlatego, że czułam okropny ból. Który już dobrze znałam, czuję że zaraz znowu wybuchnę i kogoś zabiję, nie naliczę już ile osób ucierpiało przeze mnie. Na szczęście mieszkam na pierwszym piętrze, a nie wyżej i że mieszkam na krańcu miasta zaraz obok lasu. Wyskoczyłam przez okno i pobiegłam do lasu. Głowa mi pękała i ledwo co mogłam biec. "Wytrzymaj tylko do lasu, w lesie się przemienisz, może kogoś zabijesz i wszystko minie." 
     W lesie nadal się nie przemieniam, może tu się kręcić jeszcze trochę ludzi, więc pobiegnę bardziej na środek lasu ledwo trzymając się na nogach. Ból staje się nie do zniesienia, nigdy tak długo nie wstrzymywałam przemiany, bo kiedy mnie to spotykało w szkole to nie było z tym problemu, ponieważ miałam od Evy i lekarza zwolnienia z powodu "nagłych napadów gniewu i paniki". Oczywiście lekarza psychiatry. 
     Wreszcie znajduję się na tyle daleko od drogi, aby się przemienić. Padam na ziemię i przemieniam się przy czym nadal mnie wszytsko boli. Wyje na tyle głośno, że pewnie pobudziłam wszystkie wilki. Dobra nie przeceniajmy moich umiejętności, było to w miarę cichie wycie. Zanim jeszcze zdążę się podnieść i siać strach w mieście poprzez tajemnicze zabójstwa, słyszę jak ktoś warczy nad moją głową. Może te wycie jednak było głośne? Nie wiem, ale w ten sposób wilkołaki zaczynają walkę. Powoli się podnoszę, aby zaatakować przeciwnika (z tego co zauważyłam był to mężczyzna w wieku ok. 20 lat, Beta z niebieskimi oczami) a już uderzam z całej siły o najbliższe drzewo. Nie no, gość przesadził, jak on kobiety traktuje!? Zaraz mu się dostanie. Podnoszę się, a on zbliża się w moją stronę, chyba myślał, że jestem słaba. Podnoszę na niego wzrok, a on staje jak wryty.
 -Clove.
 -Co? -On chyba powiedział moje imię, co? Myślę że to Derek.
 -Clove, siostro. -Tak, to chyba Derek.  -Pamiętasz mnie?
 -Derek. 
 -Tak. -Dobra zrobiło się niezręcznie. Chyba powinnam przyjechać tu dziś z Charlotte, a nie zapoznawać brata podczas walki.
 -I tak dla przypomnienia to nie mam za bardzo za co cię pamiętać, jakim cudem wiesz, że to ja?
 -Clove. Oczy. Fioletowe.
 -A! No tak, zapomniałam. 
 -Wracaj do domu, w ostatnim czasie jest tu niebezpiecznie. -Mówi obojętnym tonem Derek. Czyli radość z poznania siostry już minęła?
 -Nie mogę. -Odpowiadam. -W domu okropność, bo jak się śmiesznie okazało moi "rodzice" są płatnymi zabójcami, a nie dość, że głowa mnie boli jakby zaraz miała wybuchnąć i czuję, ze zaraz zemdleję, to ci przypominam, iż uderzyłeś mnie z całej siły o drzewo. Dzięki Derek! 
 -Jak chcesz to możesz u mnie przenocować, ja cię nie zabiję. -Znowu obojętnie odpowiada Derek, a ja upadam na ziemię, tak nie trafnie, że uderzam się w głowę o korzeń.
     Budzę się w ciemnym pomieszczeniu z podłogą ze starych desek. Nie ma tu wiele rzeczy, widzę tylko kanapę, na której ja leżę, stary fotel i tyle. Prostuję się i siadam, moje buty leżą na ziemi. Do pokoju wchodzi Derek.
 -Widzę, że się już obudziłaś. -Jest widocznie rozbawiony.
 -Z czego się śmiejesz!?
 -Spokojnie, spokojnie. -Odpowiada nadal śmiejąc się pod nosem. -Po pierwsze makijaż ci się rozmazał, po drugie wieczorem się wywróciłaś, tak że rozwaliłaś sobie głowę z tyłu i zemdlałaś, po trzecie zasnęłaś o 21 a jest 10. 
 -10!? Muszę iść do szkoły! 
 -Dobrze, że zostawiłaś w pokoju otwarte okno. Przyniosłem ci byle jakie ciuchy z szafy, torbę i kosmetyczkę. Jeżeli to nie te kosmetyki to sory, nie jestem znawcą. -Cały czas Derek'owi było do śmiechu. 
 -Już się spóźniłam do szkoły, dzięki. -Powoli zakładam buty i dochodziłam do siebie.
 -No halo! Nie wiedziałem czy w ogóle przeżyjesz! Spójrz na kanapę. -Na kanapie było wszędzie pełno krwi. Dotknęłam z tyłu głowy i czułam, że mam całe włosy pozlepiane od krwi. -Czemu to ci się tak strasznie wolno goi? 
 -A bo ja wiem?
 -Poczekaj, przyniosę ci coś. -W tym czasie, kiedy Derek poszedł przynieść mi te "coś" sięgnęłam po telefon do mojej torebki i napisałam SMS-a do Charlotte o treści: Miałam pewien wypadek. Możesz przyjść do mnie po lekcjach i podać mi co robiliście? Mój adres [...].
     Derek wrócił do pokoju z jakimś wisiorkiem z księżycem. 
 -Był to naszyjnik naszej mamy. Stabilizuje moc i będziesz to bardziej kontrolować oraz szybciej się od niego goją rany. Mama miała trochę znajomości. -Dal mi to do ręki, a ja na niego zerknęłam, a potem na naszyjnik. Przez chwilę obracałam go w palcach. Jedyne co pamiętam o mamie to, że zamieniała się w wilka i zawsze jak mnie przytulała na dobranoc, pokazywała swoje prawdziwe oczy. Do tej pory nie wiem czemu. Wreszcie go założyłam a Derek mi się przyglądał. Kiedy założyłam naszyjnik popatrzyłam jeszcze raz na plamę krwi na kanapie i dotknęłam włosów.
 -Łazienka na górze. -Powiedział Derek.
 -Ale na górze nie ma dachu...
 -Nie we wszystkich miejscach. -Odpowiedział i rzucił mi torbę z ubraniami. -Ręcznik też tu masz.
    Kiedy wzięłam prysznic, zeszłam na dół do brata, który miał mnie odwieźć do domu, ale zajechaliśmy jeszcze na stację zatankować i po kawę. Ale znając mnie to zawsze narobię kłopotów, coś popsuje lub mam po prostu pecha. I tak też było tym razem. Kiedy weszłam do sklepu na stacji benzynowej po latte z odtłuszczonym mlekiem dla mnie i espresso dla Derek'a i czekałam na kawę obok mnie w kolejce stanął Chris i Victoria Argent, dwójka łowców, którzy mnie świetnie znają jak i nienawidzą. Co działa w obie strony. Młody facet wreszcie zrobił kawy, które zabrałam i chciałam jak najszybciej uciec, aby uniknąć konfrontacji z Argent'ami.
     Ale znając Clove, to jej się to nie uda.
     Zaczęłam iść szybszym krokiem i pójść za budynek stacji w nadziei, że mnie nie znajdą ani nie dogonią. Już myślałam, że bezpiecznie wyjdę z sytuacji, kiedy Chris Argent wyszedł z drugiej strony, a Victoria z mojej strony. Chris podszedł do mnie i zapytał:
 -Wiemy, że jesteś alfą. -Chwila, chwila. Co?
 -Można dokładniej? Nie za bardzo wiem czym jestem. -Ręką pokazałam oczy. -Mam leciutki problem. Może wy mi wyjaśnicie za co zabiliście moją siostrę, hm? -Popatrzyli się po sobie i nadal czekałam na odpowiedź.
 -To nie my zabiliśmy Laurę, zrobił to alfa, na ciele miała zadrapania od wilkołaka. -Widać było, że trochę się już zaniepokoili. -Ty wróciłaś do Beacon Hills, myśleliśmy, że to ty.
 -Nawet jak nie ty jesteś alfą to i tak jesteś nam nie potrzebna. -Victoria Argent wyciągnęła pistolet z kulkami z tojadem. -Era Hale'ów dobiega końca. Został jeszcze kochany braciszek Derek i wujek Peter. Z nimi będzie łatwo tak jak i z tobą. -Victoria już naciskała spust kiedy Derek rzucił się jej na szyje i ją przewrócił.
 -No nie wiem czy będzie tak łatwo. -Powiedział z sarkastycznym uśmieszkiem na twarzy. -A to... już ci nie będzie potrzebne. -Zabrał Victorii pistolet a w tym czasie Chris próbował wyciągnąć swój, a ja szybkim ruchem zabrałam mu pistolet i roztrzaskałam w dłoni na drobne kawałeczki. Wszyscy na mnie patrzyli z podziwem i zaskoczeniem. Dla mnie to nie nowość, wiem że jestem silniejsza niż inne wilkołaki.
 -Powodzenia następnym razem. -Puściłam oczko do Chris'a po czym razem z Derek'iem odeszliśmy z miejsca 'sprzeczki'.
 -Masz moją kawę? -Zapytał Derek.
 -Właśnie zaatakowali mnie łowcy, a ty się pytasz czy mam twoją kawę? -Derek pokiwał głową i uśmiechnął się do mnie. -Tak, mam twoją kawę.
 -Clove, przyzwyczaj się to Beacon Hills, nie Seattle. Chociaż Seattle raczej nie jest bezpiecznym miejscem, co?
  -Kim jest alfa? -Odezwałam się po chwili ciszy. Derek na mnie spojrzał wystraszonymi oczami. Oho, szykują się kolejne kłopoty.
 -Też bym chciał to wiedzieć. -Powiedział i wsiadł do samochodu.
     W samochodzie niewiele rozmawialiśmy z Derek'iem. Podwiózł mnie do domu, w którym jak zawsze było pusto. 
 -Wejdź przez okno, nie wiedziałem gdzie są klucze.
 -Żarty sobie robisz? -Nie mam raczej w zwyczaju wchodzić do domu oknem. Poza tym wokoło są sąsiedzi. -Nie będę wchodziła do własnego domu oknem.
 -Pomogę ci, chodź. -Derek wspiął się w mniej niż minutę na mój balkon, który był uchylony. No tak, przecież w poprzednią noc nim wyskakiwałam do lasu, a Derek stwierdził, że otwarty może się przydać, a Eva i John... szkoda mówić. Derek podawał mi rękę z balkonu i łapał torbę, która mu wrzuciłam oraz dawał wskazówki jak wejść. Chociaż zajęło mi to chwilkę dłużej niż Derek'owi to wreszcie byłam w swoim pokoju. Derek niczego nie powiedział i wyszedł z pokoju. Znowu balkonem.
     Obejrzałam się po moim pokoju. Duże łóżko z białą ramą na której walały się sterty przeróżnych poduszek. Tablica korkowa z mnóstwem zdjęć z moimi przyjaciółmi ze Seattle. Poukładane w stosy książek obok łóżka. Plakat Arctic Monkeys, mojego ulubionego zespołu. Różowo-białe pudło z płytami. Kwiaty na parapecie. Leżący na biurku biały Macbook. Naszykowany na krześle strój na imprezę urodzinową Lydii. URODZINY LYDII. ZAPOMNIAŁAM. Dobra, spokojnie jest dopiero 13, impreza jest o 19. Zdążę coś kupić. Podeszłam do łóżka i sięgnęłam za książki po moje ukochane papierosy. Podeszłam do balkonu, który otworzyłam na oścież i zapaliłam papierosa. Zaraz usłyszałam dzwonek do drzwi. Zeszłam na dół nie zgaszając papierosa, wszystko się wywietrzy do powrotu rodziców. Za drzwiami stała Charlotte.
 -Zerwałaś się z lekcji? -Zapytałam jednocześnie ją zapraszając do środka. Popatrzyła się na papierosa. -Chcesz? 
 -Pewnie. 
 -Nie odpowiedziałaś mi na pytanie.
 -Nie zerwałam się z lekcji, puścili nas godzinę wcześniej bo nie było babki od angielskiego. 
 -Jedziesz ze mną kupić Lydii jakiś prezent?
 -A właśnie miałam dziś śmieszną sytuację. -Zaczęła mówić Charlotte, przy czym włączyła telewizje i usiadła na kanapie. -Martin mnie zaprosiła na swoje urodziny, wiesz? 
 -Podobno się nie lubicie. 
 -Powiedziała tak: "Przyjaźnisz się z Clove, moją przyjaciółką, to ja przyjaźnie się z tobą". 
 -Serio? Nie sądziłam, że jesteśmy przyjaciółkami, no ale...
 -No widzisz.
 -Idziesz?
 -No idę, jak już mam okazję do imprezy i do tego, aby ciebie lepiej poznać, to pójdę -Wczoraj mi chyba jeszcze groziła, nie? -i mam pretekst do zakupów, bo muszę jej kupić prezent. 
     Zdziwiłam się, bo z Charlotte świetnie się bawiłyśmy. Czułam się z nią tak...miło. Miło to chyba dobre określenie. Dużo żartowałyśmy, przymierzałyśmy ubrania, (wyszło, że oprócz prezentu dla Lydii kupiłam jeszcze perfumy, koszulę i sukienkę) poszłyśmy na pizzę i wróciłyśmy do mnie, aby się przygotować. Charlotte wyglądała cudnie miała prześliczne szorty i obiecała mi, że kiedyś mi je pożyczy. Mniejsza z tym. W międzyczasie jak się malowałyśmy to się zapytała czemu mnie dziś nie było. Opisałam jej wszystko co się działo od mojego powrotu do domu, aż do wizyty na stacji benzynowej, Pomijając moje umawianie się ze Stiles'em, zrobię jej niespodziankę. Kilka minut po tym, jak się wyszykowałyśmy zadzwonił dzwonek do drzwi. Stiles. Kiedy razem z Charlotte otworzyłyśmy drzwi, Stiles mnie pocałował na przywitanie. Charlotte się tylko na nas popatrzyła dwuznacznym spojrzeniem i powiedziała:
 -Wiedziałam, tak się uczy wspólne uczenie 'chemii'. 
     Na imprezie nie było najgorzej. Wszyscy przyszli bardzo przyszykowani i niektórzy jeszcze przed wejściem pijani. Oczywiście Pan Scotty McCall i słodziutka łowczyni Allison przyszli razem, od pierwszej lekcji było widać, że wpadła mu w oko, ale no cóż nasz młody wilkołak musi mieć problemy, bo jest pełnia. Chciałam poprosić Charlotte o pomoc, ale ona już była nieźle upita, więc musiałam sam kontrolować sprawę. Nie bawiłam się cały czas ze Stiles'em z czego nie było mi jakoś mega przykro. 
     Scott zaczął ze strachem patrzeć w ogrodzenie praktycznie za moimi plecami, po czym złapał się za głowę zaniepokojony. Obróciłam się i zobaczyłam Derek'a. Wiedziałam. Podeszłam do Derek'a który zniknął za ogrodzeniem przywołując mnie ręką, na co przeskoczyłam ogrodzenie i podbiegłam do niego.
 -Jest pełnia. -Powiedział patrząc raz na mnie, a raz na imprezę, gdzie był Scott.
 -Woah, gratuluję spostrzegawczości. -Popatrzył się na mnie jakby nie zrozumiał sarkazmu. -Wiem, zerkam na Scott'a od czasu do czasu. Niezły ubaw.
 -Jak z tobą wczoraj.
 -To nie była pełnia tylko złość! 
 -Nieważne. I tak tu będę, aby na was zerkać czy nie dostaniecie szału i nie pozabijacie wszystkich. -Pokiwałam tylko na zrozumienie głową i wróciłam na imprezę. 
     Przy stole przy basenie stał Jackson, którego Lydia Przylepa wreszcie chyba zostawiła. Jackson się na mnie popatrzył i uśmiechnął. 
 -Jednak przyszłaś? -Zapytał zadowolony.
 -Mówiłam, że przyjdę. Cieszysz się, że przyszłam?
 -Oczywiście, że tak. -Ooo, jak słodko się uśmiechnął. Z taką twarzą mógłby być modelem Abercrombie&Fitch. -Chcesz piwo? -Pokiwałam głową na tak, a Jackson podał mi plastikowy czerwony kubek z piwem.
 -A gdzie zniknęła Lydia?
 -Padła już, to nie nowość, że jako jedna z pierwszych opuszcza swoje własne imprezy, a tym bardziej urodzinowe. -Oboje się zaśmialiśmy.   
     Z Jackson'em rozmowa mi szła płynniej niż ze wszystkimi w szkole i tak się czułam tylko z nim i Charlotte. Oczywiście w sensie przyjacielskim. Świetnie się bawiłam z Jackson'em na imprezie i jako jeden z niewielu nie pytał się o moją 'super' rodzinę. Prawie pod koniec mojego wyjścia z imprezy wrzuciłam Jackson'a do basenu w ubraniu, a kiedy się z niego nabijałam, on mnie pociągnął z łydkę i wpadłam za nim do wody. Niestety jak zawsze, coś się musi popsuć. Telefon od kochanej 'mamusi'. Przeprosiłam Jackson'a i wybiegłam z imprezy.
 -Gdzie ty jesteś, Clovie? 
 -Um, po pierwsze nie mów do mnie 'Clovie', bo tego nienawidzę, a po drugie to na imprezie.
 -A może byś mnie o tym powiadomiła?
 -Po co jak już wracam?
 -Jesteś nie do wytrzymania. -Ja? Dobra, nieważne. Rozłączam się i wlokę się powoli do domu. 
     Jest pełnia, co już wcześniej wspominałam i słyszę krzyki z opuszczonego magazynu. Scott. Wbiegam do magazynu i oglądam się dookoła, wytężając słuch. Jest! Na dole! Zbiegam po schodach, wiodących do jakiegoś jeszcze mniejszego magazynku i z całej siły otwieram zamknięte na zamek drzwi. To nie Scott, ale co to do cholery jest?  Czemu ten zielony gościu jest uderzany przez tego drugiego? I co tam robią strzały? WILKOŁAK I ŁOWCA? Pomagać czy zwiewać? Pomogę. Przemieniam się tak tylko w połowie, czyli oczy, pazury i zęby i wyję, aby zwrócić uwagę. Ale ten wilkołak jest usypiany przez strzykawkę. Tojad? Nie, raczej nie. Ten łowca patrzy się na mnie i strzela strzałą w nogę. Serio? Strzałą w nogę wilkołaka w pełnię? Bez problemu wyciągam strzałę i podciągam nogawkę moich dżinsów. Zielony oszołomiony patrzy na ranę która zaczyna się goić. 
 -Poplamiłeś mi dżinsy krwią. Tym  razem ujdzie, ale wiesz, że w pełnię to się szybciej goi? -Patrzę mu w oczy, które są pełne strachu. -Jezu chłopie, ogarnij się. Pierwszy raz widzę dorosłego łowcę, który boi się wilkołaka.
 -Nie wiesz kim jestem? -Patrzy ze zdziwieniem. -I... przepraszam czego? Wilkołaka?
 -Nie jesteś łowcą?
 -Jestem Oliver Queen. 


piątek, 27 marca 2015

Family role.



     ***song***




     Zapisy do cheerleaderek były naprawdę zapisami. Żadnego treningu tylko kto chce być ten jest. Trener pytał się, kto chce zostać kapitanem, na co podniosłam rękę i jestem. Bum! Teraz skorzystam z okazji i popatrzę jak McCall popisuje się umiejętnościami wilkołaka. Na trybunach są jeszcze Allison i Lydia (Allison, córka łowcy, która okazuje się być fajna i Lydia Martin, która mnie mniej denerwuje) więc pomyślałam, że usiądę z nimi. Zanim jeszcze zdecydowałam się usiąść obok nich Stiles mnie zawołał, abym usiadła razem z nim na ławce rezerwowych.
 -Cześć, ta nauka po lekcjach jeszcze aktualna? -Chyba zbyt często dziewczyny nie bywały jego gośćmi, bo za każdym razem jak go widziałam po chemii to o to się pytał.
 -Tak, a czemu miałabym zmienić zdanie?
 -No wiesz, Jackson trochę chyba do ciebie zagaduję, a jakby dziewczyna miała wybór pomiędzy mną a Jacksonem...
 -Jackson nie ma przypadkiem dziewczyny?
 -O tak, ma i to nie byle jaką.
 -Lydię Martin?
 -Dokładnie. -Jak ja bym miała taką dziewczynę jak Lydia to jakoś by mnie nie korciło do zarywania do innych dziewczyn. Może z charakteru jest byle jaka, ale z wyglądu? Proszę was. Każda, ale to KAŻDA dziewczyna by chciała wyglądać i ubierać się jak ona. -Ale żaden chłopak, by nie pogardził ładną dziewczyną ze Seattle jak ty. -Powiedział Stiles uśmiechając się nieśmiało do mnie. Nic mu nie odpowiedziałam tylko jak zawsze odwzajemniłam uśmiech. McCall w tym czasie nieźle radził sobie z grą na bramce, teraz była "chwila prawdy" bo Jackson miał rzucać. Wszyscy siedzieli cicho i obserwowali z przejęciem, ale najbardziej chyba nasza czwórka (oprócz graczy było na trybunach chyba z 6-7 osób, ale cicho), czyli Lydia, Allison, Stiles i Ja. Myślę, że Stiles i tak się najbardziej przejmował z czego można wnioskować że McCall nie był najlepszy w Lacrosse, bo jego przyjaciel wyglądał na zaskoczonego. Jackson wykonał zamach i... McCall nie przepuścił bramki! Abym wyglądała na przejętą, bo moim celem jest teraz przyjaźń z tą tajemniczą dwójką, to wstałam i krzyknęłam "Wow!" i zaczęłam klaskać, oraz przybiłam sobie ze Stiles'em piątkę. Chyba ta przyjaźń jak na razie dobrze mi idzie. Muszę się z nimi zaprzyjaźnić, ponieważ McCall raczej jest w czyjejś paczce, a ja muszę, znaczy powinnam być w jakiejś, a tak nie jest.
     Mecz przebiegał dalej raczej po stronie Scott'a (tak, przy okazji dowiedziałam się jak ma na imię, przydatne) i jakoś 15-20 minut przed końcem treningu usłyszałam telefon od Charlotte, która zdążyła podać mi swój numer już na pierwszej przerwie. Stiles, który od samego początku siedzi na ławce popatrzył się na mnie bo nie odbierałam telefonu, kiedy zobaczyłam kto to i pokazał skinieniem głowy na telefon. Żeby nie wzbudzić podejrzeń że unikam własnej "przyjaciółki" odgarnęłam włosy za ucho i wstałam.
 -Halo?
 -No wreszcie odebrałaś! Wiesz bo przyszłam do męskiej szatni na chwilę tylko aby przejść tamtędy na boisko, bo nasza przebieralnia jest już zamknięta i zobaczyłam że jedna z szafek jest otwarta...
 -I!? -Domyślałam się już chyba o co chodzi.
 -I postanowiłam ją domknąć, nie chciała się ruszyć więc ją szarpnęłam aby uchylić i znowu zamknąć, a w środku jest coś co cię zaciekawi. Możesz przyjść? -Poddenerwowana spojrzałam na Stiles'a, który chyba widział, że się zdenerwowałam tym telefonem. Krzyknęłam do niego że zaraz wracam i pobiegłam do szatni.
 -Już idę. -Powiedziałam przez telefon i się rozłączyłam.
Kiedy weszłam do przebieralni w której pomijając wszystko, to śmierdziało trochę bardziej niż w damskiej, nie oszukujmy się, w męskiej potwornie śmierdziało potem, Charlotte stała zasłaniając plecami jedną z szafek.
 -Czyja to szafka? -Od razu zapytałam.
 -Po książkach w niej zostawionych wnioskuję, że Scott'a McCall'a. -Powiedziała patrząc się na mnie z lekką złością. Przeszła na bok i pokazała mi szafkę. Były na niej ślady wilkołaczych pazurów. -Czy to nie są przypadkiem pazury wilkołaka, hm? -Zacisnęła ręce na piersi i spojrzała na mnie.
-Nie wiem, ch-chyba. Muszę sprawdzić. -Ponieważ nie umiem za bardzo kontrolować przemiany to parę razy próbowałam wyciągnąć pazury, a Charlotte patrzyła się na mnie jak na idiotkę. W końcu mi się to udało i zrobiłam takie same rysy w środku innej szafki. -Chyba to są pazury wilkołaka wiesz? -Charlotte znowu rzuciła mi oskarżycielskie spojrzenie. Chyba wiedziała, że kłamię. Chyba na pewno. W parę sekund byłam przyciśnięta do szafki i trzymana za szyję.
 -Wiedziałaś to! Czemu mi nie powiedziałaś? Wiesz, że wczoraj w lesie znaleźli ciało dziewczyny? Hm? Połowy dziewczyny! A kto kroi ludzi na pół? Łowcy! Próbuję cię chronić, bo naprawdę nie chcę, aby kolejni ludzie umierali! A tym bardziej ludzie na których może ci zależeć, bo wiesz kto był tą dziewczyną-wilkołakiem? Laura Hale! Twoja siostra, Clove! -Moja kto? Moja cala rodzina umarła. Co?
 -Moja kto, przepraszam bardzo?
 -Twoja siostra Laura.
 -Moja cala rodzina zginęła w pożarze, tylko ja przeżyłam pamiętasz?
 -Co ty mówisz? Nie tylko ty przeżyłaś. Masz nadal brata Derek'a i wujka Peter'a, a do wczoraj miałaś jeszcze siostrę.
-Mama, znaczy ta od adoptowania Eva, mi mówiła, że wszyscy zginęli.
-To chyba cię okłamała, skarbie. -Opuściła mnie na ziemię. Do oczy zaczęły mi napływać łzy. Czemu Eva mi o tym nie powiedziała? Gdybym o tym wiedziała...wiele rzeczy byłoby inne. Może i bym tu mieszkała dłużej? Kto wie co by było. Łza mi spłynęła po policzku. Całe życie, jedna z najbliższych mi osób mnie okłamywała w tak ważnej sprawie. -Przepraszam, nie powinnam była tak na ciebie naskoczyć. Nie płacz Clove, jeszcze ci się makijaż rozmaże. -Charlotte mnie przytuliła i próbowała pocieszyć.
 -Chodźmy z powrotem na boisko.
 -Wiesz, mam pomysł. Jeżeli chcesz poznać swoją rodzinę, czyli wujka i brata, to pojedź do spalonego domu w lesie. Powinien tam być twój brat, on cię zapozna z wujkiem. Bo wiesz, ten wujek, jest w szpitalu od dnia pożaru. Nie trzyma się chyba najlepiej.
 -Nie teraz, nie dzisiaj, nie...chociaż wiesz co? Może jak już się pouczę ze Stiles'em...
 -Co zrobisz?
 -Zapomniałam ci powiedzieć, że dziś uczę się u Stiles'a chemii.
 -Chemii? Ciekawie się zapowiada.
 -Charlotte!
 -No dobra, dobra. Mów dalej.
 -To jak już się z nim pouczę to może bym tam pojechała.
 -Pojechać z tobą?
 -Nie, dzięki raczej sobie poradzę. -Wątpię, że sobie poradzę z bratem, który nawet nie wie jak wyglądam, a ja jak on, ale chcę pojechać tam sama.
 -To ja już jadę do domu. Przypilnuj lepiej Scott'a. Cześć.
 -Pa.
      Wróciłam z powrotem na boisko. Stiles odetchnął z ulgą kiedy usiadłam.
 -Już myślałem, że zwiałaś lub że coś ci się stało, bo wyglądałaś na zaniepokojona tym telefonem. -Uśmiechnął się słodko i popatrzył na mnie. Nie wierzę w to co pomyślałam. Słodko. Nie, nie, nie i jeszcze raz NIE! Stilinski nie jest słodki, jak to pomyślałam. Nigdy!
 -Bez torebki? -Zapytałam i się zaśmiałam. -To była tylko moja mama, miała mi coś do przekazania.-Nazwałam Evę mamą. Nie ważne.
 -Poczekasz na mnie przed przebieralnią zaraz? Bo już kończymy.
 -Pewnie. -Powiedziałam, a Stiles wstał i poszedł do szatni. Zaczęłam zbierać swoje rzeczy i poszłam przed przebieralnie popijając wodą. Wreszcie z przebieralni wyszedł Scott i Stiles.
 -Jedziemy? -Zapytał Stiles.
 -Jestem swoim samochodem. Może po prostu będziesz jechał a ja za tobą?
 -Pewnie.
Wyszliśmy przed szkołę, a Stiles pożegnał się ze Scott'em. Ja tylko powiedziałam mu 'cześć' i nic więcej, nie znamy się aż tak aby mieć długie, ciekawe pożegnania, tak?
     Po parunastu minutach byliśmy już pod domem Stiles'a. Nie był to jakoś duży, przepiękny i oszałamiający dom. Był ładny, widać że ktoś o niego dba.
 -Abyś się nie przestraszyła taty Szeryfa to od razu mówię, że go nie ma w domu. -Powiedział na żarty Stiles.
 -A mama? Pracuje?
 -Nie żyje. -Już o wiele smutniej powiedział mi Stiles. Czułam się okropnie, bo uderzyłam go chyba w słaby punkt. W sekundę stał się smutniejszy.
 -Przepraszam. -Powiedziałam zmieniając ton na poważniejszy. -Nie chciałam, przykro mi, nie wiedziałam. Moi rodzice, ci prawdziwi, też nie żyją, więc wiem jak się musiałeś poczuć.
 -Nic się nie stało, mogłaś nie wiedzieć. Wiem, że twoi rodzice nie żyją. Jesteś od Hale'ów, prawda? Tych od pożaru? -Widać, że nie umiał zbyt wczuwać się w rolę innej osoby, bo jakby coś takiego palnął do kogoś innego, a nie do mnie kiedy jestem już z tym oswojona, to by dostał w pysk.
 -Gdybym to nie była ja to byś dostał w twarz za to co powiedziałeś. -Pomyślałam na głos.
 -Co? -Stiles wyglądał na zdziwionego.
 -Uwierz mi potrafię mocno bić ludzi. Powiedziałabym jeden przypadek, ale boję się, że cię wystraszę, bo dziewczyna nie powinna nikogo bić i się dobrze zachowywać prawda?
 -Powiedz ten przypadek! Nie boję się dziewczyn proszę cię. -Śmiał się Stiles.
 -Powiedzieć?
 -Tak!
 -W poprzedniej szkole, w Seattle, byłam zawieszona za to, że pobiłam chłopaka, dokładniej złamałam mu nos.
 -Czemu go pobiłaś?
 -Wyzwał moją przyjaciółkę od suki.
 -Mocne słowa, za to mu złamałaś nos?
 -Tak, dla dziewczyn się bardzo liczą takie rzeczy więc sobie uważaj Stilinski! -Zaczęłam się śmiać.
     Weszliśmy na górę do pokoju Stiles'a. Próbował mi wytłumaczyć wszystko co mieli, ale nic kompletnie nie rozumiałam z czego bardzo się śmiał i ja sama też, że mam takie braki. Po pewnym czasie zrobiliśmy sobie przerwę i poszliśmy na dół, aby zrobić obiad. Po drodze do kuchni sprzeczaliśmy się czy zrobić spaghetti czy 'pizzę własnej roboty'. Wreszcie zdecydowaliśmy się na spaghetti. bo Stiles powiedział, że Scott kiedyś się rozchorował po jego pizzy. Więcej rozmawialiśmy i się wygłupialiśmy podczas robienia obiadu niż go robiliśmy. Nie wiem jakim cudem, ale miałam starty ser we włosach. Stiles jest naprawdę fajny, nie wiem co mnie do niego zniechęcało. Raczej nie mogłabym się z nim spotykać, ale byłby świetnym przyjacielem, bo można się z nim powygłupiać.
 -Jaki typ chłopaków lubisz? -Zapytał nagle Stiles. Jeżeli próbuje coś z tego mieć to mu nie wyjdzie, bo przed chwilą myślałam własnie o tym, że nie byłabym chyba w stanie się z nim spotykać.
 -Hmm... -Może by tak opisać Stiles'a? Urządzić taką zabawę uczuciami? Wredne i okropne, ale nie wiadomo co z tego wyjdzie, może jednak mogłabym z nim spróbować? -Zabawni, mądrzy, opiekuńczy i tacy którym można by się było zwierzyć jak najlepszej przyjaciółce. No i przystojni, może nie w typie Jackson'a, ale tacy słodcy. Jak ty. -Powiedziałam i popatrzyłam się na Stiles'a. Wyglądał na bardzo zdziwionego i przerwał krojenie pomidorów.
 -Jak ja?
-Tak, jak ty. -Popatrzyłam się Stiles'owi w oczy. Już za późno Clove, nie wycofasz się z tego co powiedziałaś. Zrób, coś szybko zanim rozwalisz całą sytuację. I w tym momencie pocałowałam Stiles'a. Kiedy wcześniej jego mina była zaskoczona, to nie mam pojęcia jaka była ta. Mega super hiper zaskoczona? Nie ważne. Zapadła niezręczna cisza, coś czego nienawidzę.
 -Clove? Czy ty, czy ty mnie właśnie pocałowałaś?
 -Widzę, że to nowość dla ciebie. -Powiedziałam ze śmiechem, aby przerwać tą niezręczną konwersację i zacząć taką jak wcześniej. Nie żałowałam, że go pocałowałam, ale nie byłam też mega ucieszona. Było to normalne uczucie.
 -Nie, n-no skąd. Może trochę. -Stiles też się zaczął śmiać. -Czy to oznacza, że chcesz się ze mną spotykać? Czy co? Nie, nie wiem jak to odebrać. -Był lekko zakłopotany.
 -A czy powinno? -Stiles wrócił do krojenia pomidorów, a ja zaczęłam gotować makaron.
 -Chyba.
 -Dla mnie to właśnie to oznacza. -Uśmiechnęłam się do niego szeroko i na jego twarzy też pojawił się uśmiech. Udało się.
     Podczas obiadu omawialiśmy to jak się ubiorę na urodziny Lydii, trochę płytkie rozmawiać o takich rzeczach, ale no cóż, nie miałam jeszcze żadnego stroju przyszykowanego. Jedzenie wyszło w miarę dobre, chociaż z moim 'talentem' kucharskim to i tak cud. Do domu wszedł tata Stiles'a. Szeryf Stilinski. Ten, który rano próbował mi wkopać mandat. Po moim spojrzeniu Stiles chyba to wywnioskował, kiedy jego tata jeszcze nie wszedł do kuchni zapytał:
 -Niech zgadnę, już cię zatrzymał?
 -Tak, rano.
 -Mandat?
 -Upomnienie.
 -Nie jest tak źle, powiedz dzień dobry.
w tym momencie tata Stiles'a wszedł do kuchnio-jadalni. Popatrzył się na mnie, a potem na Stiles'a.
 -Dzień dobry. -Powiedziałam uśmiechając się do Szeryfa.
 -Tato, to jest Clove moja... -Stiles zapauzował nie wiedząc jak to określić, chyba nie wiedział czy ma mówić to swojemu tacie. -Moja dziewczyna. -A jednak to zrobił.
 -My już się poznaliśmy. Clove Hale? -Pokiwaliśmy głową. -Ale nie wiedziałem, że się spotykacie.
 -Niespodzianka?
     Jakąś godzinę po tym pojechałam do domu. Eva i John byli już w domu. Może się martwili, może nie, bo dzwonili kilka razy, ale mnie to nie obchodziło. Ominęli tak ważną rzecz, powiedzieli mi, że moja CAŁA rodzina zginęła, a przeżyło kilka osób. Zaraz im zrobię przedstawienie. Odstawiłam samochód i z hukiem zamknęłam drzwi od niego i z wściekłością weszłam do domu rzucając torebkę na blat w kuchni.
 -Clove! Możesz przestać tak hałasować?! -Krzyknął do mnie z salonu John, czyli mój 'ojciec'.
 -A możecie przestać mnie okłamywać? -Krzyknęłam jeszcze głośniej z wyraźną pogardą. Mówiłam, że urządzę przedstawienie.
 -Co proszę?
 -Powiedzieliście mi, że wszyscy zginęli w pożarze. To było jedno wielkie kłamstwo i wy o tym wiedzieliście! -Wparowałam do salonu, wymachując rękoma. -Prawda? -Eva głośno westchnęła i z zakłopotaniem spojrzała na John'a. Nie wyglądali na zaskoczonych tylko na nie przygotowanych na ten moment.
 -Usiądź. -Jak zawsze ze spokojem w głosie powiedziała Eva.
 -Nie!
 -Clove, proszę. To więcej niż to. Musimy porozmawiać.
 -Teraz? Jesteś tego pewna? -Zapytał zciszając głos John.
 -Tak teraz, John. Musimy i tak się dowie.
 -Kolejne kłamstwa? Mhm, ciekawie się zapowiada.
 -Nie wiemy jak to przyjmiesz, ale będą konkrety. -Eva mówiła bardzo poważnie. -Wiemy kim jesteś. Jesteś wilkołakiem Clove, twoja rodzina też, chcieliśmy cię chronić przed nimi, aż do teraz.
 -Chronić nie mówiąc że żyją?! -Znowu krzyczałam.
 -Cicho Clove! Daj jej skończyć! -Krzyknął John, jak zawsze ja podniosłam brwi i spojrzałam na niego wzrokiem, który by mógł zabijać. Do czego oni zmierzają? I skąd oni wiedzieli? Jak?
 -Nie jesteśmy tylko sprzedawcami broni. -Czy oni są łowcami? Nie, jeżeli byliby nimi już bym nie żyła. No tak. -Jesteśmy czymś w stylu płatnych zabójców.
 -Czego przepraszam?
 -Płatnych zabójców. Tylko, że istot supernaturalnych i sami wybieramy kogo zabijemy, taka jakby praca. Zabijamy tych co zagrażają innym.
 -Jak łowcy.
 -Nie, łowcy zabijają wszystkie wilkołaki, rzadko kiedy ktoś się teraz stosuje do ich kodeksu.
 -A u was się stosują?
 -Większość.
 -A wy?
 -Jakbyśmy się nie stosowali już byś nie żyła. -Powiedział jak zawsze kwaśno John.
 -Nadal nie wiem czemu nie powiedzieliście mi o mojej rodzinie.
 -Jeżeli byłaby razem cała żyjąca rodzina Hale'ów to by się źle skończyło. Jak zawsze. -Znowu odezwał się John.
 -Poznam ich, dopóki jeszcze ta dwójka żyje.
 -Po to się tu sprowadziliśmy. -Odezwała się wreszcie Eva, a nie John.
 -Poznam ich. Zobaczycie i nie będzie wam do śmiechu. -Powiedziałam i wyszłam z salonu.

piątek, 30 stycznia 2015

Nice to meet you.

      -Clove, wychodzę lepiej wstawaj bo się spóźnisz.
 -Tak, tak już wstaje. Dwie minuty i wstaje. 
 -Ja znam twoje "Dwie minuty". Wstawaj!
 -Dobra, już...-Powoli zwlekam się z łóżka, patrze na telefon, aby sprawdzić, która godzina. 6;57. Jak zawsze punktualnie, "mama" jak zawsze punktualnie wychodzi do pracy. Czemu "mama"? Nie jest moją mama, nawet nie mamy takiego samego nazwiska i to z jej wyboru. Clove Hale. Eva Wellson. Chociaż dobrze, ze mam świadomość tego, że jestem adoptowana, a nie jak wiele dzieciaków dowiaduje się dopiero po ukończeniu 18 lat, lub i później. 
      Słyszę zamykanie drzwi wejściowych i wchodzę do mojej łazienki. Codzienna rutyna. Mycie zębów, prysznic, mycie włosów, makijaż, suszenie włosów, ubranie się, ścielenie łózka. Pakuję torbę do szkoły i schodzę na dół. Kolejna rutyna, robię kawę i płatki na mleku. Siadam do stołu i zaczynam jeść. Jak zawsze. Co z tego ze w Beacon Hills? Jest jak zawsze. Zmywam po sobie, biorę klucze do mieszkania, wychodzę, zamykam drzwi i szukam w torebce kluczyków do samochodu. Która godzina? 7;52. Świetnie.
 -Cholera!-Wykrzykuję przez przypadek. Przeszukuje torebkę, tym razem w poszukiwaniu kluczu do mieszkania i wbiegam do domu jak poparzona. Szukam w salonie i kuchni-nie ma. Wbiegam do pokoju na górze, przeszukuje cały pokój. Nie ma. Jeszcze bardziej zdenerwowana biegnę do łazienki. Mądrze. Kluczyki do samochodu na umywalce. Brawo, Clove! 8:02. Już spóźniona. Biegnę na dół, zamykam drzwi i wsiadam do samochodu. Staram się być jak najszybciej w szkole, ale jak zawsze nic nie idzie po mojej myśli. Praktycznie za zakrętem zatrzymuje mnie policja. 
 -Poproszę prawo jazdy i dowód. -Szeryf. Super. Jeszcze jakby to był normalny glina to lepiej, ale szeryf? Nie ma nic lepszego do roboty? Serio? Szeryf Stilinski. Nie znam. No dobra. Sięgam do torby i wyjmuję prawo jazdy i dowód.
 -Jesteś tego świadoma, że przekroczyłaś dozwoloną prędkość w terenie zabudowanym?
 -A czy Pan jest świadomy, ze to mój pierwszy dzień szkoły i jestem spóźniona?
 -Beacon Hills High School?
 -Tak. Mogę już jechać?
 -Mój syn, Stiles tam chodzi. -Niech już przestanie gadać, chcę jechać.
 -To fajnie. -Próbuję się uśmiechnąć, choć jestem zła, zmęczona i spóźniona.
 -Dobra, możesz jechać, tylko uważaj, tym razem ci odpuszczę.
 -Dziękuję. -Chociaż w myślach mam ochotę mu przywalić to i tak się uśmiecham i jadę.
Docieram do szkoły godzina 8:21. I kolejna niespodzianka. Dyrektor na korytarzu, mam nadzieje że moja sala jest gdzieś obok mnie i mu zwieje, ale nie. Jak zawsze, Clove musi mieć najgorzej, bo czemu nie? 
 -Panna Hale? -Krzyczy dyrektor. Wpadłam. -Lekcje się zaczęły dwadzieścia minut temu!
 -Wiem, wiem ja... ja tylko jechałam i... i zatrzymała mnie policja.
 -Co zrobiłaś?!
 -Nie, nic złego, tylko kontrola.
 -Lepiej będzie jak cie odprowadzę do sali. Miałem cię przedstawić, ale spóźniona. -Nic gorszego się już chyba dziś nie wydarzy. Chociaż, to ja. Clove. Nic nigdy nie wiadomo.
 -Przywitajmy kolejną nową koleżankę, miałem ją przedstawić wcześniej, ale się trochę spóźniła. -Wchodzimy do klasy ,a ja jak zawsze udaję szczęśliwą i się uśmiecham. -Clove Hale. Przywitajcie ją ciepło. 
      Wszystkie miejsca są zajęte, jest tylko jedno wolne, za jakimś chłopakiem. To jest już lepsza wiadomość. Siadam i wyjmuje segregator, widzę że wszyscy mają otwarte na konkretnej stronie, a obiecywałam sobie, bez wilczych mocy kiedy nie są naprawdę potrzebne. Nie mam nikogo bliżej, aby zapytać więc stukam lekko w plecy chłopaka przede mną, który natychmiast się odwraca.
-Ej, cześć, na której stronie mam otworzyć? -On bierze mój segregator i przewraca kartki na odpowiednia stronę i się do mnie uśmiecha. -Dziękuję. -Próbuję się słodko uśmiechnąć co mi raczej nie wychodzi.
      Kiedy długa i nudna lekcja wreszcie mija (bo czego innego można spodziewać się po biologii?) podchodzi do mnie ładna, ciemnowłosa dziewczyna.
 -Cześć, jestem Charlotte, miło mi cię poznać. Wiem, trochę staroświecko z tym "miło mi cie poznać". Przyzwyczajenie.
 -Cześć, Clove. -Mam coś mówić o tym poznawaniu? Nie mam pojęcia, ale powiem, aby było jej milo. -Mi też m-miło mi cię poznać.
 -Nie musiałaś się przedstawiać, znam cię. -Co? Skąd? Ja jej w życiu na oczy nie widziałam. Charlotte obejrzała się na boki czy nikt nie słucha, ani nie patrzy. -Jesteś wilkołakiem. I to legendą. Fioletowe oczy. Wiem, ponieważ jestem czarownicą, one wiesz, znają się na takich rzczach?
 -Co? Co proszę?
 -Clove, nie udawaj, nawet cię widziałam. -Dobra to zaczyna robić się dziwne. -Po prostu mi zaufaj, nie chcę źle, chcę się z tobą zaprzyjaźnić.
 -Nie no, okej ja ci ufam, tylko gdzie ty mnie widziałaś?
 -Mieszkałaś wcześniej w Seattle, prawda?
 -Tak.
 -To własnie tam. Idziemy?
 -Gdzie? -Kompletnie tracę głowę. Nie mam pojęcia co się własnie stało. Czy rozmawiam z czarownicą, która chce być moją przyjaciółką...? Nie rozumiem. Nie chcę rozumieć.
 -No chyba do szafek, po książki i segregatory na następna lekcje? To, że jesteśmy supernaturalne nie oznacza, że nie mamy normalnego życia. I jeszcze do automatu, umieram z głodu.
 -A, tak chodźmy.
       
     Kilka następnych lekcji jak zawsze minęły nudnie i cały czas się wydłużały, wieczność dosłownie. Wreszcie przyszła przerwa obiadowa. Myślałam, że umrę na tych lekcjach. Poznałam jeszcze parę osób: Jacksona, Lydię, Allison i Danny'ego. Miłe osoby. No dobra, może nie wszystkie. Tym bardziej Jackson. Jest przystojny, ale... nie miły. Stanowczo nie.  
 -Wreszcie przerwa obiadowa, jestem straasznie głodna.
 -Charlotte, dopiero co jadłaś...
 -No i?
Stanęłyśmy razem w kolejce i wiedziałam że coś nie gra. Pachniało tu wilkołakiem. Tak wiem, miało być bez żadnych wilczych mocy, ale no, tu chodzi o życia! 
 -Ej, Charlotte...
 -Hm? -Zastanawiam się czy powiedzieć Charlotte o wilkołaku, ale zostawię to chyba dla siebie. Nie znam jej, nie wiem co zrobi z tą informacją. Wydaje się normalna, ale nigdy nic nie wiadomo, tak?
 -Co bierzesz do jedzenia?
 -Coś najbardziej kalorycznego, a ty?
 -Sałatkę chyba...
 -Po co marnować życie na "sałatkę"? -I w tym momencie to poczułam. Wilkołaka. Stał dokładnie za mną. 
 -Charlotte... -Szepnęłam. -Kto to jest ten za mną?
 -To jest chyba Sean... lub Sam... lub Scott... -Nie wiedziała tego, co było jak na razie jedyną informacją, której potrzebowałam, fajnie. -W każdym razie McCall. A co?
 -Nie, nic takiego.
 -Podoba ci się, co? -Dobrze, że myśli o tym, a nie o czymś innym. Typu, że to supernaturalny.
 -Nie jest w moim typie. Wolę zabawnych, otwartych i chociażby przystojnych lub nawet ładnych.
 -Słuszna uwaga. -Odwróciłam się aby spojrzeć na pana S. McCall'a, który w najlepsze rozmawiał ze swoim przyjacielem. Przysłuchałabym się ich rozmowie, ale w tym momencie miałam wziąć lunch.
 -Sałatkę cezar.
 -2,50. -Wyjęłam z torby portfel i zapłaciłam kucharce. Jakość dania nie była... hm... powalająca. Nawet nie była dobra, ale robiłam się już strasznie głodna. Kiedy odchodziłam próbowałam się przyjrzeć z daleka zachowania McCall'a i jego przyjaciela. Nic w tym nie było dziwnego. Brali jedzenie, płacili i szukali wolnego stolika, kiedy my z Charlotte siedziałyśmy już w świętym spokoju z daleka od tamtych. Widziałam, że Charlotte się za mnie pytająco patrzy, a ja tylko podniosłam jedną brew, bo nie miałam pojęcia o co jej chodzi. 
 -McCall! -Niespodziewanie krzyknęła. -Choć no tu razem ze swoim przyjacielem! -Krzyknęła przez całą stołówkę.
 -Co ty wyprawiasz!?
 -No wołam twojego kochasia, a co? 
 -Nie jestem w nim zakochana! 
 -Ta, a ja nie jem 3000 lub więcej kalorii dziennie.
 -A jesz?
 -A nie?
 -Jesteś przecież chuda.
 -Można to nazwać pewnym rodzajem "magii". -Czy ona miała na myśli bulimię...? Wolę nie wiedzieć. Oni już szli w naszą stronę. O nie. Co ona im powie? Jak to, że mi się podoba pan S. to ze strony ludzkiej powinno to być dla mnie okropne, ale ze strony wilkołaka-dobre. 
 -Co chciałaś? -Zapytał McCall Charlotte z lekkim strachem i trochę spoglądając na nas.
 -Przysiądziecie się do nas? Bo widziałam, że szukacie miejsca. -Odpowiedziała jak zawsze "milo" Charlotte.
 -Tobie co się stało? Nawróciłaś się? -Zapytał kolega wilczka. 
 -Stilinski, tobie gorzej? Siadaj i nie marudź po chyba po raz pierwszy w twoim nędznym życiu dziewczyna, a nawet dwie, prawda Clove? Zapraszają cię do stolika, więc usadź swój tyłek na tym krześle i przestań marudzić. -I miła Charlotte znikła już z powierzchni ziemi. Aż się uśmiechnęłam pod nosem.
 -Miła jak zawsze. -Charlotte uśmiechnęła sie wrednie, a oni wystraszeni usiedli z nami. Zaraz po tym dosiadły się kolejne osoby. Lydia, Allison, Jackson i Danny. Mina rzekomego Stilinski'ego przekraczała wszelkie granice kiedy zobaczył Lydie Martin. Myślałam, że wybuchnę śmiechem i prawie tak było. Pochyliłam się do ramienia Charlotte i zaczęłam się tak śmiać, że pomimo nie było mnie widać to i tak wszyscy się na mnie popatrzyli. Wymieniłam spojrzenia z Charlotte, jak dawne znajome i wybuchnęłyśmy śmiechem.
 -Umiesz czytać w myślach czy co? -Szepnęłam.
 -Nie, ale mina Stiles'a przebiła wszystko.
 -Kogo?
 -Stiles Stilinski. To jego imię, Stiles. -Dopiero teraz coś ogarnęłam. Stiles Stilinski. Jak szeryf, no to nieźle. To syn szeryfa. Ma szczęście chłopak.
 -Clove, jesteś tu nowa, więc poinformuje cię, że jutro jest moje impreza urodzinowa na, która przychodzą WSZYSCY. -Kiedy usłyszałam jej sposób mówienia i podkreślenia słowa 'wszyscy', jeszcze bardziej się przekonałam, że jest pusta. -Ty też przyjdziesz? -Raczej lubię imprezy, ale jak na razie nikogo tu nie znam i nie mam z kim pójść i no nie wiem, po prostu nie mam ochoty. Musze się jakoś wykręcić.
 -Nie wiem, nikogo tu nie znam, nie mam z kim pójść, sama wiesz? -Mam nadzieję, że wykręciłam się z tego bagna.
 -Zaraz ci kogoś znajdziemy, nie martw się. -Lydia się uśmiechnęła. Fajnie, znajdzie mi kogoś. Nie ma się przecież czym przejmować. Pójdę z jakimś życiowym łamagą. Dobra. Wszystko będzie super! -Stiles? Idziesz już z kimś?
 -Nie, nie idę. -Pójdę ze Stilinski'm na imprezę na, której przecież będą 'WSZYSCY' (w myślach naśladuję głos Lydii Martin). W rzeczywistości ładnie się uśmiecham, aby chłopczykowi nie zrobiło się smutno i przysłuchuję się rozmowie, o tym z kim mam iść na imprezę, chociaż ta rozmowa odbywa się bez mojej ingerencji. 
 -Pójdziesz z Clove? Bo ona nie ma z kim iść, bo się dopiero co wprowadziła i wiesz... -Głos Martin staje się jeszcze bardziej denerwujący, bo przeszła na tryb słodkiego cukiereczka.
 -P-pewnie. -Chociaż jak tak pomyśleć to on wcale nie jest taki zły. Jest dziwny, to prwada, ale każdy jest w jakimś stopniu dziwny. Ja też. Może by my dać szansę, tak? To w końcu ja biorę tabletki na uspokojenie...
 -Widzisz, Clove! Już masz partnera! 
 -Dziękuję, Lydia. -Uśmiechałam się jak zawsze kryjąc co czuję tak na prawdę. 
 -Nie ma za co, przecież dla jednej z moich przyjaciółek zrobię wszystko! -Posłałam szeroki uśmiech w stronę Panny Martin, która coraz bardziej mnie do siebie zniechęcała. Nienawidzę takich pustych nastolatek, które uważają nowo poznane osoby za przyjaciół i robią wszystko dla popularności. Nienawidzę ich, ponieważ sama taka byłam. Usłyszałam jak Charlotte krztusi się frytką, ale wreszcie bez uderzenia w plecy sobie radzi i mówi:
 -Clove, już zjadłam. Idziemy.
 -Ale ja jeszcze... - Nie zdążyłam dokończyć, a Charlotte pociągnęła mnie za ramię a ja z otwartą sałatką na tacy (która cała przez to szarpnięcie się wywaliła z plastikowego opakowania) wstałam i ciągnięta przez Charlotte szłam tyłem. -Co ty robisz!?
 -Nienawidzę Lydii Martin. Dosyć.
 -Przecież jest miła i taka słodka. -Kłamałam, ale robiłam to... Z MIŁOŚCIĄ!
 -Po twojej minie było widać, że też masz jej dość. -Aż tak to było widać? Byłam aż tak zniesmaczona? Jeżeli to było widać to Martin się tylko ośmieszała. -A wiesz kto wcześniej się przyjaźnił z Lydią Martin? Dlaczego wszyscy się jej boją? I kto wcześniej się spotykał z Jacksonem Whittemorem? JA! CHARLOTTE RORAINE! -Mówiła to z wściekłym szeptem. Jakby wężowym głosem z jadem. Nie. Nie ważne. Co ja zaczynam myśleć? Czy ja postradałam umysł? 
 -A czemu z tobą zerwał?
 -Bo moja przyjaciółka Lydia mi go poderwała? -Znowu wężowy głos.
      Następna lekcja to była chemia z Panem Harrisem, jak się przedstawił. Kompletnie nic nie rozumiem. W Seattle miałam ogólnie inne tematy na chemii niż te co oni tutaj. Nie mam pojęcia o czym gada ten facet. 
 -Może nowa koleżanka Hale podejdzie do tablicy, skoro tak pięknie rysuje w notatkach to równanie chemiczne tez umie. Proszę Panno Hale?
 -Co? -Nie słuchałam go. Pomimo, że nic nie rozumiem to i tak go nie słuchałam, tylko rysowałam jakieś twarze na kartkach w segregatorze, udając że robię notatki. Harris stał centralnie nade mną, a ja z osłupiałą miną wyprostowałam się, szybko zamknęła segregator i przełknęłam głośno ślinę. -Znaczy, słucham?
 -Do tablicy i na następny raz grzeczniej. Grabisz sobie w pierwszy dzień, Hale. -Cała klasa się na mnie patrzyła ze zdziwieniem. Chyba to jeden z tych 'okropnych' nauczycieli. Co ja narobiłam. Na tablicy były rzeczy, których nie ogarniałam. Nic. Wzięłam do ręki kredę i próbowałam coś napisać. Zacisnęłam rękę w pięść. Nie tu, nie teraz. Nie wysuwaj pazurów, Clove. Przecież umiesz się powstrzymać. Odetchnęłam głęboko i ta myśl o pazurach już przeszła. Przyjrzałam się dokładniej wzorowi, ale i tak nic nie umiałam. Jeszcze chwilę myślałam, bez skutków.
 -Siadaj. Lepiej się naucz i pisz notatki bo będziesz miała przechlapane. -Powiedział znudzonym głosem Harris. Potaknęłam i usiadłam. Nieźle się wkopałam. Zadzwonił dzwonek. Wreszcie, sama udręka. Jeszcze zapisy do cheerleaderek i koniec zajęć. 
 -Hej, Clove! -Usłyszałam jak ktoś krzyczał do mnie. Odwróciłam się i zobaczyłam Stiles'a machającego i biegnącego moją stronę. Pewnie chce odwołać tą imprezę. Nie szkoda. -Bo pomyślałem, że jak nie radzisz sobie z tą chemią to może wpadniesz dziś do mnie i się pouczymy razem? Pomogę ci, dla mnie to łatwe. -Jednak nie chce tego odwołać. Ciekawe, a nawet chce się umówić.
 -Pewnie, tylko podaj mi swój adres i numer telefonu.
 -Tak, już podaję.
 -Poczekaj wyjmę telefon i zapiszę. 
 -Tylko ja mam teraz jeszcze trening Lacrosse i...
 -Spoko, ja mam jeszcze zapisy do cheerleaderek, więc...
 ***

Taki trochę krótki rozdział na sam początek. Mam nadzieję, że się spodoba. :)

                                                                                                                                               XX